poniedziałek, 14 października 2013

jak ambicja, głupota i duma sprawia, że jesteś jak kobieta guma!

Lidla lubię z różnych powodów. Jednym z ważniejszych jest fakt, że gdy staram się przy kasie zapłacić za sześciopak win, proszą mnie o dowód osobisty:) Sytuacja jest rozbrajająca, gdy jestem na zakupach sama. Jednak, gdy jest ze mną ktoś...ktokolwiek, z rozbrajającej staje się żenująca. Widzę wyraz twarzy osoby towarzyszącej. Zastanawiam się co to. Pogarda? Szydera? I ta purpura na twarzy, aby nie walnąć rechotem prosto w moją twarz?:)

Od dziś Lidl będzie miejscem moich pielgrzymek pochwalnych. Bowiem jest miejscem, w którym przecisnęłam się przez szparę pomiedzy koszami z produktami o charakterze tekstylnym o szerokości 5 cm. Jak? No fucking idea! Nawet nie przypuszczałam, że to możliwe. A wszystko przez zwykłe galotki;)

Rozgrzała mnie do czerwoności gazetka, która mówiła, że już od poniedziałku rzucają bajerki różne na trzaskające mrozy. Dla dzieci głównie. A że mamą jedynaka jestem - odbiło mi kompletnie:) Jeździłam z tą gazetką wszędzie przez 7 okrągłych dni...no żeby nie zapomnieć!!!! Broń Bosze!
Szczególnie zapragnęłam poniższego produktu:



Obmyśliłam plan. W poniedziałek będę tam mega wcześnie (czyli ok 12.00), kupię takie, bo fajne i tanie do tego. Będę cwańsza niż inni, którzy przyjadą za póżno, po pracy i galotków już nie będzie. Miałam plan perfekcyjny, więc obiecałam przyjaciłóce, że i dla jej syna galotki takowe sprytnie zdobędę.

Lecę w poniedzałek. Pusty parking! heheheh! Zrobiłam ich!
Wpadam w kosze, latam, szukam..dupa. Nie przywieźli.
I tu odbywa się mój dialog:

Spryciula: "Przepraszam Panią..miały być u Was dzisiaj takie galotki z koszulkami za 39 zł i nie ma. Dlaczego? Kiedy będą?"
Pani w Lidlu: "Tak, tak..były, ale skończyły się o 8.15".

Co do cholery!? ale, że co do cholery??????!!!!!!!!!!!!!!
Urażona duma moje nie pozwoliła mi się na tym etepie zatrzymać i opamiętać. W jednej sekundzie coś stało się z moim mózgiem i pragnienie posiadania kazało mi przemieścić się natychmiast do kolejnego Lidla oddalonego jakieś 15 km od tego pierwszego. Wybrałam taki, który w mojej ocenie znajduje się "na totalnym zadupiu".
Wpadam, latam, przerzucam, kopię. Shit. Nie ma. Ale jest polar! o tak! Wezmę ten polar!
Ale to nadal nie pozwoliło mi się zatrzymać i zacząć ...myśleć. Oj nie!
Bieg przez parking, fura i strzała! Czuję narastające napięcie i poddenerwowanie.
Wpadam do kolejnego Lidla (kolejne jakieś 5 km) i już od drzwi widzę (bo już wiem gdzie patrzeć), że leżą...jezu leżą..ale troszkę tylko, ale mało, kilka sztuk...
Więc daję dyla na skos po sklepie! I tu następuje kulminacja! Przedzieram się przez te szpary między koszykami z produktami w sposób nadprzyrodzomy jak jakaś kobieta guma, jak baletnica zwinna i wąska.

Mam! 3 sztuki!

Ciekawy jest fakt, że jak zeszło ze mnie napięcie to już tą samą drogą nie byłam w stanie do kasy wrócić;)

Szczęście ogromne, że na galotki wpadłam już w 3 sklepie, bo kosztowałyby mnie więcej niż 10 sztuk galotków z najnowszej kolekcji Nika.

Wieczorem na fejsbuczku znalazłam kilka linków o słodziutkich tytułach: "Wariaci szturmują Lidla", "Polaczki biedaczki":)

Taaaa
Tyle o sobie wiemy, na ile nas sprawdzono:)

Dobranoc



środa, 7 sierpnia 2013

jest pokusa!

No taka zwykła...babska:)
Nie za bardzo wierzę w cuda. Nie przepadam też za miłymi i bardzo opalonymi (i szczupłymi !!!!! AAAAAAAAAAAAAAAAAA!) babeczkami, które zaczynają zdanie od "kochane moje!":) Ale gapię się jednak w tego fejsbuczka i widzę wyraźnie jak te grubaśkie lejdis z cellulitem wodnym i innymi gatunkami jego, przeistaczają się jednak w mega dupki z sześciopakiem na brzuchu.
No i to jest tak...
Nie bardzo temu ufam, bo każdego dnia rzeźbię coś zawodowo w photoshopie...no i wiem jak jest:). Sama znalazłam się kiedyś na okładce ELLE za sprawą sprawnych rączek grafika i do dziś pękam ze śmiechu jak to widzę:)
Upatruję zatem podstęp wszędzie:)




Całe życie jestem na diecie, którą mogę nazwać śmiało "dieta gówno warta", bo jeść lubię i cukierki też.
Potrafię wyżreć w nocy z paczki całe kakao, bo oszukując sama siebie nie kupię michałków do domu...a w ciemności przychodzi jednak potrzeba nagła i coś pociumkać słodkiego muszę! Nie polecam, bo kakao przykleja się do podniebienia...no chyba że jest w granulkach, to nawet spoko!

Biegam po okolicznym zakrzaczałym terenie, latam na siłownię w soboty, gdy normalni ludzie smacznie spią, jeżdżę na rowerze do pracy w upale 40 stopni topiąc oponki w asfalcie i co? Gówno!
Zaprzepaszczam to, bo jak już się tak spocę mocno i zmęczę to mam poczucie, że przecież mogę tę latte z bitą śmietanką wciągnąć. Czyż nie? A makaronik ze śmietanowym to nie? No mogę..owszem!

I nagle ta cholera Chodakowska! Jakaś córka szatana czy co?
I treningi, w których nazewnictwie nie potrafię się nadal połapać za nic!
I te lejdis z gębą pełną sukcesu "jadłam kluseczki a mam dupcię jak marzenie".
I wiecie jaką mam pokusę? Skoro mogłam żreć Dukana i nie umarłam, to mogę chyba poskakać jak pajac przed tv. Sprawdzić to na własnej dupie a potem powiem Wam czy to prawda. Tej małej grupce wyjątkowych 240 osób, które zechciały się przyznać, że czasem nas czytają. Opowiem. Szczerze do bólu. 

Dzisiaj zapisałam linki do tych cholernych ćwiczeń i zrobiłam focię brzucha z dystansu:). To trudny moment:), ale odbiło mi, bo siedzę sama od tygodnia a życie singla nie jest mi znane.
Jem w kółko jajka, trącający pleśnią chleb i zupy Amino i to wywołuje zmiany w mózgu mym.
Nie wiem czy zbiorę się do kupy, ale się postaram:)
I będę robić fotę co 2 dni:) I zrobię wernisaż blogowy "od słoninki do zajebistej dziewczynki:).


p.s. ale wybaczcie mi...jeśli się nie uda to tej foty z dziś nie opublikuję!!!! za nic! za nic! za nic!:)
dobrej nocki!


czwartek, 25 lipca 2013

ja dinozaur!

Piszę lekko podrażniona, bo zadziwiona cała siedzę tu, z gęba otwartą nawet nieco...
Wśród moich znajomych na FB jest parę takich listeczków zielonych, czyli dzieci moich znajomych. Takich co im tam pieluchy nawet przewijałam swego czasu. 
Zapraszają ciociunię...no ciężko tak zwyczajnie olać, ale zawsze zastanawiam się po co dzieciakowi co ma lat 10 profil na FB?
No może będzie o zwierzątkach pisać. Może o problemach z matematyką lub wyjściu do kina lub o tym, że cholerną "Wieczorynkę" likwidują.. Dobra, myślę sobie, niech tam sobie profil ma.

Jednak ostatnio jestem dość przygnieciona faktem zmian hurtowych statusów owych dojrzałych fejbukowiczów.
Zmiana statusu: w związku
Ale w jakim związku?
Hę??? No niech mnie cholera!

Zawsze wtedy w ataku paniki przeliczam ile lat upłynęło od 1999 lub 2002 do dziś, bo dla mnie to raczej jakoś całkiem niedawno. No muszę się jakoś upewnić, że mnie oczy nie mylą i liczyć jednak dobrze potrafię.
Widzę na foci "partnera" chudego jak mój kij od mopa z grzywą rodem z "Króla Lwa", nieco pryszczata twarzą, nosem jak haczyk na ryby i staram się nie zaśmiać, opcjonalnie z rozpaczy zaszlochać!



Refleksja mnie naszła. Czy ja stanowię rodzaj skamieliny czy też skamieniałości (jak zwał tak zwał!), co ją ktoś wykopał przypadkiem lub ze skały wygrzebał i osadził tu w tej Łodzi na zwykłym osiedlu zamiast w muzeum? Dlaczego czuję, że pragnę napisać pod owym statusem: ej no! umyj ząbki i do wyra spać, bo mnie tu szlag trafi!
Staroć stetryczała? co jest grane?
Niech mnie ktoś uratuje i powie, że nie tylko ja jestem dewotą i jakimś zacofanym moherowym beretem, bo czuję, że oszaleję albo wyrwę sobie z rozpaczy śledzionę.



p.s. Synu mój! jeśli za lat parę zobaczę coś takiego na Twoim fejsbuczku (gdy już go założysz niestety), uwierz matce swej, że Twoja spokojna egzystencja będzie zagrożona!!!:)
dobranoc:)

poniedziałek, 13 maja 2013

Kochanego ciała czasami za mało!

Do tych co wiecznie na diecie, wiecznie niezadowolonych i wiecznie przesuwających wymarzony cel wagowy w dół. Jak również do mężczyzn, którzy zachwycają się takim kanonem piękna wpędzając kobiety w kompleksy. 

Oto piękność w ubraniu. Panowie boska co?



A teraz ta sama piękność... bez ubrania... Panowie? sexy czy bardzo sexy???














To niestety jeszcze nie anoreksja. To rozmiar 34. Nawet nie wiedziałyśmy, że to tak może wyglądać. 

Jedzmy zdrowo, żyjmy szczęśliwie, wyglądajmy dobrze!


wrony dwie






piątek, 10 maja 2013

Ile faceta w kobiecie?


Ostatnimi czasy słyszę, że jestem fajnym kumplem… od kumpli, że w sensie kumplem – jako że niby facetem a jednak kobietą O_o



Początkowo mnie to przerażało, potem zastanawiałam się o co kaman i długie godziny kminiłyśmy z Ewką ten temat na case’ach różnych (szczęśliwie ona też tak ma więc jest z kim pogadać i nie czujesz się pierdolnięta – bo dwie to już jakby tłum czy coś w tym rodzaju) i doszłyśmy do wniosku, że coś w tym jednak musi być, gdyż obie mamy pewne bliźniacze objawy kliniczne, które predysponują nas do bycia kumplem:

  • Podobno jestem blacharą (jak śmie twierdzić pewien bezczelny osobnik i dla jego dobra wolę nie zagłębiać się w definicję tego słowa).  Ja nie uważam się za blacharę, ale jak tu stoję, a w zasadzie siedzę lubię auta i nic na to nie poradzę, szybkie auta jeszcze bardziej lubię, dobrych i pewnych kierowców też i nie mam żadnej wyrozumiałości dla faceta – pizdy za kierownicą, a typowych bab za kółkiem nie znoszę panicznie i czasami mój syn mnie wyręcza i krzyczy z tylnego siedzenia: No jedź PIPO!.

  • Denerwują mnie dzieci (oprócz mojego i kilku innych egzemplarzy). Nie kumam po co dawać dziecku imię jak mówi się do niego: niuniusiu, misiusiu, dzióbdziusiu. Nie mówię w języku zdrobnień często stosowanym w komunikacji z dziećmi – nie wiedzieć czemu?. Mam instynkt mordercy widząc nadopiekuńczą postawę mamusi, która pozwala rozpieszczonemu 3 latkowi na wszystko… kiedy obok ludzie chcą spokojnie zjeść kolację…

  • Nie krępuje i nie stresuje mnie wizyta w serwisie opon na podmiankę, na stacji benzynowej też nie i tak umiem dolać płynu samodzielnie otwierając maskę i ba! sprawdzić olej.

  • Wbijam gwoździe jak marzenie (prosto!), maluję ściany i skręcam meble z Ikea nawet te bardziej zaawansowane modele i sprawia mi to frajdę.

  • Nie traktuję zwierzaka jak mojego synka adoptowanego… kot to kot… a pies to pies i nie znajduję powodów dla których toto miałoby spać w łóżku dla ludzi.
  • Nie szokuje mnie stan wiedzy, że faceci się masturbują rano czy wieczorem O_o  i oglądają youporn.

  • Dzielnie potrafię słuchać o innych kobietach – seksie, cyckach, randkach itp. ba nawet daję celne rady… z doświadczenia, a na hasło: "zobacz fajna laska idzie" nie reaguję histerią, jadem czy też fochem.

  • Potrafię wypić sporo alkoholu w męskim towarzystwie i spokojnie poczekać, aż po kolei pospadają pod stół. Dodatkowo po takiej dawce alko nadal nie robię jaskółek, nie tańczę kankana, nie demonstruję bielizny czy tez pończoch, nie szczebioczę jak kurka i panuję nad ilością i jakością wypowiadanych słów.

  • Nie robię też awantur, że facet się upił… skoro z nim piję… to chyba naturalnym i dość przewidywalnym efektem jest stan upojenia alkoholowego i różne jego konsekwencje… A jak się sam upije gdzieś... i wraca po nocy moje oczekiwanie jest tylko jedno: „tylko cicho”

  • Po seksie lubię zapalić, względnie łyknąć wina niekoniecznie miziać się w nieskończoność po nodze i pierdulić do ucha jakieś słodkie farmazony.

  • Nie rozumiem niestety wielu zachowań kobiet choćbym bardzo się starała:
    • jak może rano, w szatni, po siłowni być 25 kobiet i żadna nie ma podkładu i muszę jechać przez pół miasta żeby ratować moją przyjaciółkę bo wyjątkowo zapomniała (swoją drogą cudowna poranna akcja)
    • jak można wypisywać do faceta kolejne smsy skoro ten nie odpowiada – że niby co? tak się faken podekscytował jak dostał tego smsa, że zemdlał i dlatego nie odpowiada… i leży tam biedny i jak się obudzi będzie miał już kolejne 10 sweet smsków w swoim iphoniku.
  • Nie robię zagadnienia z męskich wieczorów, meczów, pokera czy wypadów na miasto - wręcz przeciwnie - czad mam czas dla siebie. Nie dzwonię też co godzinkę usłyszeć co tam u misiaczka słychać – wystarczy mi jeden sms jako proof of life.
  • Nie oglądam morza seriali o „barwach szczęścia życia na wspólnej” wolę dobrą sensację czy thriller.


itd… itd...


Dziękuję tylko Bogu, że natura opakowała mnie w raczej kobiecy wygląd, że zdarza mi się słyszeć, że mam fajne nogi i ogólnie „daję radę”, że lubię kiecki i szpilki, że nie ruszę się z domu bez makijażu, że gotowanie mnie relaksuje i sprawia przyjemność, że mam przyjaciółki i nie chcę ich zabić po 15 minutach, że kilka razy w roku płaczę, że mężczyźni otwierają przede mną drzwi… inaczej miałbym kłopociki psychiczne :).


Ale dowodem ostatecznym, że nie mam jednak problemów z osobowością płciową jest to, że zwyczajnie czasami wpieprza mnie pod sufit to „bycie kumplem”, od którego oczekuje się, że zrozumie co najmniej dziwną męską psychikę i logikę, absurdalne poniekąd zachowania i do tego jeszcze nie wyda surowych ocen tylko spokojnie jak kumpel z kumplem pogada i wytłumaczy o co kaman! 


O tak to jednak niepodważany dowód… Jestem Kobietą! … a faceci są jednak jacyś dziwni…

Miłego weekendu :)




wtorek, 7 maja 2013

Kobiety widzą bardziej :)

To, że kobiety dostrzegają całą gamę kolorów, to już nie raz zostało udowodnione - od akwamaryny, przez szmaragdowy, lazurowy, wrzosowy, aż po szafirowy :) Ale dzisiaj przekonałam się, że to za mało zdecydowanie... kobiety są znacznie bardziej ambitne i koniecznie postanowiły uzupełnić paletę barw.

Na krótkich zakupach dowiedziałam się bowiem, że jest kilka nowych kolorów - otóż w tym sezonie będziemy nosić się w "total white" gdyż biały najwidoczniej jest zbyt mało biały. Na czasie jest też "mocny lemon" tylko dla mocnych i odważnych samic - cytrynowy jest zwyczajnie dla szarych myszek O_o. "Głęboki pomarańcz" też mnie zaintrygował zdecydowanie far away bardziej niż zwykły "pomarańcz". Koralowy... lub bardziej wyrafinowanie "coral" :)))) jest nadal bardzo sexy i z tym ciężko mi dyskutować :) jakby... 

...ale hitem nazewnictwa okazał się być jednak przeniesiony z poprzedniego sezonu kolor "nude" i uwaga tu czytamy dwojako w zależności od tego w jakim sklepie czy też butiku jesteśmy. Mamy do wyboru wersję "nude - czytane /niuuud/" lub też "nude - czytane /nudeeee/" z fransuskiego bardziej :)))

Jak rozumiem beżowy brzmi zwyczajnie "do dupy"... i jest de mode :) Zatem "Nude" moje Kochane "Nude" :)

kasia



foto: pinterest.com



wtorek, 26 marca 2013

mma wersja home, czyli jak się we własnym domu pogruchotać kości..

To całkiem proste.
W sobotni poranek, gdy właśnie rozpoczyna się wyczekiwany weekend, najlepiej zasunąć sobie uroczego kopa w łóżko. Z gołej stopy! Tak z całej siły!!! Idziesz, kopiesz, szybko puchniesz. Myślisz...nie no wydaje Ci się pewnie, że puchniesz! Przecież to niemożliwe, żeby sobie połamać kości w tak durny sposób!
Ale gdy stopa przybiera kolor fioletowy, a jej obwód = obwód uda, stajesz na baczność i zanim zdążysz otworzyć usta i krzyknąć "HELP!", słyszysz od jedynej osoby, która może aktualnie udzielić Ci pomocy: 
"O nie! Ewka! Tylko mi nie mów, że musimy jechać na pogotowie!!!"
No musimy, chyba że masz trochę gipsu w garażu i zdolności rzeźbiarskie!




Pogotowie. Czyli to miejsce na utrzymanie którego co miesiąc płacisz przygniatającą daninę.

Recepcja - 5 osób. 4 baby i jakiś chyba "karetkowy", do którego czasami chichoczą grupowo...a w zasadzie beczą jak kozy. Dwie paplają o dupie maryny, trzecia czyta dane z dowodu, czwarta wklikuje w komputerek to, co czyta ta trzecia. Widać nastąpiła ostatnio duża specjalizacja w tej branży, a ja to przeoczyłam zupełnie, siedząc na ogłupiającym fejsbuczku i teraz się dziwię.

Gipsomat - hę??? Taki automat na monetki co zamiast coli i batona ma gipsy różne w menu. Małe, duże, średnie, tanie i drogie. Wrzucasz kaskę i wyskakuje Ci gips:). Znowu przeoczyłam coś w życiu. Kramik z gipsami?:) Ale dlaczego nie mają czarnych gipsów? Wszak czarne wyszczupla. Tylko same białe - ślubne takie? Luka rynkowa? I co dalej z tym gipsem jak wyskoczy z automatu? Nasuwasz samodzielnie na organ pogruchotany?

Poczekalnia - tłum. Przekrój społeczny, że ho ho ho!

1. Pani starsza i Pan starszy - chyba nieplanowany fikołek jakiś na schodach...Mili bardzo. Siedzą cichutko nie wadząc nikomu.

2. Syn pryszczaty z mamą swą - syn wkurwiony (z gęby widać), bo sobota a tu nasiadówka w korytarzyku na pogotowiu. Mama obojczyk pogruchotała w drobny mak. Wsadzili ją biedulę w tyle gipsu, że spokojnie można z tego gładź pierdolnąć w 100 metrowym apartamencie! Jak nic!! 

3. Służba więzienna z podopiecznym w bransoletkach srebrnych. Kulosa złamał łysy z dziarami. Czujesz się jak w jakimś faken serialu Kryminalni, czy jakoś tak. Dym robią do tego, bo się pchają wszędzie bez kolejki, jak jakiś kombatant czy inny uprzywilejowany..A może "Pan Bransoletka" zamierza wkrótce wydać na świat potomstwo samodzielnie, skoro może wejść nawet przed Panem Starszym nie pytając nikogo o zdanie? Ale nochal pokrzywiony ma tak dziwnie i wyraz gęby tak durny, że nie masz odwagi ich opierdolić, że Ci się przed nos wpychają.

4. Kibol i jego fanki (bo akurat trwa mecz na Widzewie). On opowiada z dumą jak go po gębie kopali, fanki (poszarzałe striny wyciągnięte ponad jeans!) aż piszczą z uciechy. Chyba połamali mu ten nochal, bo mu się oczy chińczyka zrobiły i cera hindusa w okolicy nosa:). No i zdecydowanie coś ma z palcem u ręki raczej....no chyba, że mu tak zwyczajnie w bok palec rośnie od zawsze:)

5. Mister Śmierduszek - czyli taki człowiek, co nie mył się wieki, ma wszędzie plamy i strupy średnicy 3 cm i wyziew taki, że ludzkie słowa tego nie są w stanie opisać. I tu zaczyna się koszmarek. Ten oto uważa, że jesteś fajna i dobrze, że wpadłaś tutaj akurat w sobotę! Z radości tej zaprzyjaźnić się pragnie. Bo nuda tu w poczekalni dla połamańców. Zagaduje i opowiada Ci życie swe rok po roku. I jak mu psy tętnicę przegryzły 3 razy. Ponieważ nie odpowiadasz na pytania, bo w szoku jesteś, uznaje, że go zwyczajnie nie słyszysz. Siada zatem bliżej i mówi Ci prosto w twarz i duzo głośniej. Z odległości zwanej kurwa minimalną!
Budzi to cichy rechot wszystkich zgromadzonych. Gotowi są przyjmować zakłady kiedy stracisz przytomność!!! A współczucie dla kulawej to gdzie?

Potem fartuch gumowy, atak promienia RTG, cyk cyk cyk i wracasz do cyklu. Bo cykl jest taki:
recepcja-lekarz-rtg-lekarz-gips, szyna lub do widzenia.

No i diagnoza: połamane. Osteoporoza czy co to jest do cholery (!?), że już nawet w dechę z kopyta nie przysadzisz bezpiecznie, bo Ci zaraz kość trzaśnie!
A i współczucia żadnego nie uświadczysz!! Tylko kpina i prześmiewców komentarze! hańba!
Zero szpilek, zero życia. Z gracją powłóczysz kulosą jak bohaterowie - truposze z teledysku M. Jacksona!

I tak po krótkim performansie w mma, szuranego zacząć czas!:)
yeah!

pozdr







czwartek, 21 marca 2013

w poszukiwaniu tożsamości...

Nie wiem czy lubię ten tekst, który właśnie przeczytałam. Wkurza mnie i śmieszy zarazem, bo jest miejscami pocieszny...jak powiastki i legendy. Czytuję autora, bo ma gębę niewyparzoną i za to mu chwała. Poza tym zgadzam się czasem z opiniami różnymi cytowanego. Jednak nie lubię słowa "rżnąć". Ono mnie irytuje. Tak samo jak "ruchać", które szczęśliwie tutaj nie padło! Brzmi tak wulgarnie, że aż mi to przeszkadza a przecież nie wyłącznie słowa motyle z ust mych się wydobywają. Rani to moje uszy jak kreda piszcząca po zielonej tablicy w podstawówce.

Cyt.: "Biznes to męski świat. Kobiety tam trafiają na szczyt jeśli mają jaja. Są zmaskulinizowane. Rywalizują jak faceci. Kopią jak faceci. Prowadzą jak faceci. Klną jak faceci. Ba, są lepsze od nich bo oprócz tego, że nabywają męskie cechy z natury są okrutniejsze".

Jakie niby męskie cechy nabywają te kobiety?
Że wąsy nam rosną i włosy w nosie i na klacie? Że drapiemy się po jajach w garniturze Hugo Bossa podczas rozmowy telefonicznej i nawet nie wiemy, że to robimy? Że sikamy przy drodze jak nas "przyciśnie"?
To są typowo męskie cechy, bo chyba nigdy nie widziałam ani kury ani nawet korposuki w takiej akcji.
Co to znaczy kląć jak facet?
Że basem? Czy, że jak? Jakaś szczególna intonacja?
Co to znaczy prowadzić jak facet?
Że dłubiesz w nosie podczas jazdy swoim czarnym służbowym autem i myślisz, że masz zamontowane lustra weneckie?
Jak to jest być okrutną? a nawet okrutniejszą?
Że nie podlewasz kwiatków na oknie i one bieduleńki usychają, czy co?

Nie lubię też zero-jedynkowej segregacji. Albo kura albo suka. 

Bo teraz mam zagwozdkę...Jak wychodzę do pracy jestem suką. Bo wciskam się w wąską spódnicę do kolana, marynarkę i szpilki 10 cm. Wtedy, to pasuję do opisu. I zgodnie z powyższą teorią, trudniej mnie wtedy "zerżnąć" - to szczególnie ciekawe zdanie:)
Jak przekraczam próg domu i zmieniam strój na lekko łajzowaty i lumpiarski staję się kurą. Moja kurowatość narasta dramatycznie, wręcz pikuje! jak smażę kotleta mielonego lub schabowego, bo wtedy jestem kurą do tego stopnia, że zaczynam dziobać odruchowo bazylię stojącą na parapecie myśląc, że to trawnik...No i wtedy łatwiej ze mną żyć...no i zrobić to na "r" oczywiście:)

Czyżbym była zatem kurosuką? Czy może sukokurą? W sumie wronie bliżej jakby do kury...tylko te garsonki tu kompletnie nie pasują...Może jestem więc zwykłą kurą w dziwnym stroju? Przebraną, jak na bal karnawałowy.

Cyt.: "Lubię silne kobiety.  Lubię suki w garsonkach. Ale powiedzmy sobie szczerze o wiele łatwiej jest żyć i rżnąć kury domowe. Ko ko ko Kurwaryku"

Drogi i sympatyczny samczyku...Jeszcze łatwiej jest "rżnąć" siebie samego, bo do tego chyba nawet nie trzeba podnosić dupy z fotela;)

p.s chciałam też dodać też, że "kura" to raczej stan umysłu i przypomnieć, że kogut to też kura, tylko z paskudnie wiszącym grzdylem i sflaczałym irokezem w nawet fajnym kolorze:)
pozdrawiam wiosennie!!!





wtorek, 19 marca 2013

ku pokrzepieniu i wesołości lejdis, które na dzieci nadal oczekują:)

Dzieci to niezwykłe istoty. Bywają nieznośne i potrafią doprowadzić do szału każdą nawet największą oazę spokoju (i nie myślę tu o sobie bo oazą nie jestem:)). Mimo to darzymy je tak absurdalnym uczuciem, które jest aż trudne do zrozumienia. Dostajemy świra na ich punkcie, choć jeszcze nie tak dawno (gdy jeszcze nie posiadaliśmy własnych) zarzekaliśmy się, że nigdy, przenigdy! na ich punkcie nie ześwirujemy. I co? Gówno prawda! Wszystkie teorie można sobie wsadzić gdzieś..!
Dzieci mają jeszcze coś, czego my stare zgredy już niestety w większości nie posiadamy. Bo mam się zapomniało po drodze troszkę o tym...Zatarło. Wypadło z głowy.
Są wyjątkowo otwarte, szczere i niezwykle spostrzegawcze.



Ostatnio zaczęłam nawet spisywać nasze rozmowy z młodym i niektóre dość ciekawe pytania. Żałuję, że tak późno zabrałam się za to spisywanie, bo to całkiem niezłe copy:)
Dzisiaj 5 odcinków;)

M jak Młody odcinek 1:

Takie pytanie padło w całkiem miły wieczór:

Mamoooo? Czy to co masz na brzuchu i jest takie wielkie to są piersie? Bo zapomniałem..


Niech mnie ktoś uratuje! Bo zaliczyłam zgon!:)


M jak Młody odcinek 2:

Z serii: filozofia sześciolatka.

Akcja: Stacja benzynowa, mama płaci przy kasie za przetanią benzynkę.
Dokładnie przed oczami syna (110 wzrostu) stoi półka a wypełniona po brzegi prezerwatywami o smaku banana.


Syn: Mamooooooo?
Mama: Tak?
Syn: A co to jest?
Mama: Co?
Syn: No TO! (pokazuje palcem i nie pozostawia złudzeń o co pyta)
Mama: (proces toczący się w głowie) rety, rety! Co ja mam mu powiedzieć, aby wyjaśnić a nie skłamać straszliwie…?
Syn: No mamo! Co to jest?
Mama: Heeeeee
Syn: Mamo, bo mi się wydaje, że to są bananowe gumy albo takie specjalne torebki na banany…
Mama: Heeeee…masz rację synku…to jest w zasadzie jedno i drugie zarazem..

No cóż…zadziwiająco trafne spostrzeżenie:)


M jak Młody odcinek 3:

Z cyklu: poważne rozmowy.

- Mamooooooooooooo..

- Słucham?
- A ja wiem kto to jest kochanek!
- Tak? A kto to taki?
- To jest taki człowiek co bardzo, ale to bardzo kocha swoją rodzinę!



Taaaa..i niech tak może póki co zostanie:)


M jak Młody odcinek 4:

Syn: Mamoooo..
Mama: Tak?
Syn: A ja dzisiaj w przedszkolu zrobiłem najstraszniejszą rzecz w swoim życiu!

Mama: A jaką?
Syn: Napisałem na kartce „srać” i „cycki”. Ale musisz mi to wybaczyć, bo Maciek mnie do tego zmusił!!!!



Fala, czy co?:)



Z drugiej strony…luzik synu! 
Z tego co sobie przypominam, twoja mama napisała a nawet powiedziała w swoim życiu odrobinę gorsze rzeczy:)


M jak Młody odcinek 5:


Podsłuchałam z drugiego pokoju:)

Syn: Tato, czy ty jedziesz na szkolenie?
Tata: Tak synu jadę na szkolenie na 3 dni
Syn: I będziesz nocował w hotelu? Sam?

Tata: Nie sam...z kolegami..
Syn: Oj! To będziesz tęsknił..smutne..
Tata: No będę, ale jakoś sobie na tym szkoleniu poradzę:)
Syn: Tato..to jak chcesz to zabierz mój podświetlany globus ze sobą, pokażesz kontynenty kolegom...



Ech! Stary człowiek, pociąg trasy Łódź - Warszawa, 6 rano i globus..., płaczę ze śmiechu do dziś!:)


Zbieramy z Wroną takie teksty;) Macie jakieś swoje? Dawać nam tu. Pośmiejemy się razem.



wtorek, 12 marca 2013

żeby nie było, że nas szlag trafił...oł noł!

Cisza głucha na tym blogu. Bo i cóż się takiego wydarzyło wielkiego ostatnio, aby na ten temat poemat napisać?

1. Wróciłyśmy do czasów wczesnej młodości, gdy z uśmiechem na twarzy mogłyśmy pracować po 15 godzin na dobę. Pani Ewo! Pani Ewo! Pani Ewo! Logo w lewo, logo w prawo i troszkę w górę...tak o 3 mm..nie więcej! Prawdziwa samorealizacja. Aby przetrwać....ciąglę myślę o fakturze...tej co ją na koniec wystawię:)

2. W Watykanie czarny dym. Wolę siwy, ale czarny to fajny kolor, więc w sumie, ok;)

3. W Lidlu wina promocyyyyja wielka, co jest godne zauważenia! A do tego krewetki w realu za pół ceny - kupiłam wór wielki jak krowa i zjadłam w dwa dni...jak świnia:)

4. Użyłam dziś (z sukcesem) pierwszy raz nawigacji w telefonie, piszczałam z radości i śpiewałam "aj folou, aj folu ju". Pan w TIRZ-e chyba kazał mi się leczyć, bo pukał się w czoło patrząc na mnie wymownym wzrokiem. Że niby ON taki faken intelektualista! Wszak nie wiedział durny ON, że dla mnie - imbecyla technologicznego, to jak odkrycie nowego kontynentu! Gdy zostaję sama w domu na tydzień nie jestem w stanie odpalić TV. Są 4 pieprzone piloty. Już pierwszego dnia uruchomię opcję, dzięki której pojawia się wielki napis HDMI 2 na środku ekranu i nie wyjdę z tej opcji za cholerę, aż do powrotu do domu kogokolwiek. Myślę, że mój pies lepiej znał się na tym sprzęcie.

5. Jedna ciąża (i to chyba jedyne wydarzenie warte życiowej stop klatki), która wywołała u mnie automatyczne otwarcie zawiasów mojej szczęki i pozostanie jej w opcji "zastygła" przez dłuższą chwilę. Dodam w celach bezpieczeństwa: ciąża nie jest moja...Musiałam to dodać, bo boję się, że mi wspólniczka wylewu dostanie:)

6. Jeden pomysł na biznes - wrzucony na listę "do pilnej realizacji". Zrobimy! Opowiemy! Mam nadzieję, że kupicie!:)

7. 4 wizyty w figloraju na urodzinach wszelkich. Ulubiony moment: uparzenie do białości stóp w niebieskich kapcioszkach z folii.Tak mnie to wkurwia, że celowo im dziury robię szpilkami w workach, bo wiem, że z kosza wyciągają i każą nosić te samie jeszcze 15 razy!

8. Gościnna wizyta teściowej (3 dni) - trudny materiał na niezależny post;)

9. Odśnieżanie do utraty tchu. Szczególnie upierdliwe jest odśnieżanie auta. Ja nawet kupiłam taką szczotę z metrowym kijem, żeby zasięg zwiększyć znacznie. Jednak osoba wzrostu mego ma tylko jedną opcję - zwalić śnieg z auta bezpośrednio sobie na łeb!

10. Poza tym pochodziłam sobie w szpilkach po śniegu, bo wyszło słońce (zaświeciło tak pięknie i patrzyłam oczarowana w niebo nie patrząc zupełnie, co znajduje się nadal na ziemi). Dzięki temu mam podeszwy wygięte w łuk o promieniu 30 stopni.

11. Odkryłam nowy drink: lód + soplica orzech laskowy + mleko. Jakby nawet zsumować wszystkie lata mego życia, to w nigdy nie wypiłam tyle mleka! Myślę, że pobliski real zanotował rekordy sprzedaży łaciatego!:) Odstawiłam już, bo szybko zadziałało "pij mleko, będziesz wielki". Niestety tym razem chodziło o obwody...Głównie w okolicach dupska.


Dobra wystarczy. Okazało się, że jednak coś się dzieje:) I co za obrazek Wam tu załączyć skarbeczki?
Dobra...wkleiło się instynktownie:)





niedziela, 27 stycznia 2013

wnet przybędzie po kolędzie...co to będzie, co to będzie?

A ten strach...? Skąd on się bierze? Może trema? Czasem pospolita sraczka. Może to podejrzenie, że TE oczy prześwidrują Cię na wylot, wypatrzą Twoje słabości i mikro przestępstwa, a potem zawstydzą brutalnie i publicznie....Odpyta z paciorka? Złapie Cię na ściemie? Kompletnie nie wiesz o co chodzi, ale ten dziwny popłoch pojawia się każdego roku, a oprócz tego wizyta poprzedzona jest zestawem corocznych,  identycznych pytań od sąsiadów najbliższych.

1. A kiedy w tym roku chodzi Ksiądz?
Taaaaa. I tu się kłania punkt 3 dekalogu:) Oczywiście, że nikt z otoczenia tego nie wie. Bo ową informację można uzyskać wyłącznie w osiedlowym kościele, w którym to nikt nie był od 1985 roku. To pytanie jak natręt pojawia się 7 razy dziennie począwszy od 6 stycznia. Niektórzy ambitnie deklarują, że specjalnie własnie w TYM tygodniu pójdą na mszę i właśnie PO TO, aby się dowiedzieć. Echeś! Echeś!:)
Niepewność zwykle rozwiewa chudy chłopiec z podstawówki, który to wali któregoś przypadkowego dnia do Twych drzwi i pyta "Czy przyjmie Pani Księdza?".
O TAK, OCZYWIŚCIE! Ja bym nie przyjęła? Ja przecież zawsze przyjmuję!
Masz szczęście jeżeli Ksiądz nie stoi właśnie tuż za Twoją rynną, czyli jakieś 1,5 metra od drzwi.

2. A masz ten Krzyżyk?
A niby kurde skąd? Skąd mam mieć TEN Krzyżyk? Taki srebrny albo fluorescencyjny, co się go stawia na stół. Pożyczam przecież zawsze od teściowej. I wtedy już mam. Zwykle pożyczony krzyżyk staje się krzyżykiem wędrownym, ponieważ finalnie obiega całe osiedle. Przekazywany jest z rąk do rąk na 3 sekundy przed "wizytą". I dobrze, że jest chociaż taki krzyżyk wędrowny. Bowiem wszyscy mamy dizajnerskie "super" wnętrza i te nasze dizajnerskie wnętrza z białymi meblami w MDF-ie nie przewidują zawieszenia na ścianie jakiegokolwiek widocznego dowodu naszej wiary. Jakoś się nigdy nie komponuje. Jak ktoś już posiada krzyżyk, to jest on na tyle "dizajnerski", że ten biedny Ksiądz nie ma szans zorientować o co kaman.
Zdarzyło się już, że złapał w pomieszczeniu azymut na jedyną nadrukowaną i widoczną ludzką postać, czyli soulową murzynkę na fototapecie i to do niej właśnie pacierz trzasnęliśmy. Hmmmm.

3. A masz wodę święconą?
Ależ oczywiście!!!! Jakby inaczej! Byłam wczoraj przy beczce i wyłowiłam troszkę do słoika. Co za durne pytanie!
Nie mam! Nie mam! Nie mam! Ze źródła w łazience muszę zaczerpnąć. Resztę załatwi wyobraźnia.

4. Ile dajesz?
Od lat uczeni, żeby kaszanki w tej materii jednak nie robić, a może trochę z bojaźni zwykłej przed ewentualną karą w życiu wiecznym,  przywykliśmy uznawać, że jednostką miary w tym temacie jest 50 zł, szczelnie zaklejone w kopertę. Nie ma mniejszych nominałów. Jest 50 zł i jego oczywiście wielokrotność.
Był jednak taki rok, gdy zadzwoniła do mnie sąsiadka z tym pytaniem: ile dajesz? Ja mówię nieco zażenowana, że w tym roku tylko stówa, a ta do mnie że 30 daje. Zamarłam na moment, myśl ma zawirowała niesfornie po czaszce. Ale tego dnia, po 20 latach przebywania w ciemności, uświadomiłam sobie, że w naszej walucie faktycznie występują również inne nominały, np.: dziesiątki. Od tamtego czasu czuję, że mi jakoś na duszy jednak lżej, bo jednak nie mogę usunąć z umysłu jak mucha myśli natrętnej, że od tej mojej darowizny szczodrej obdarowany podatku jednak nie zapłaci...A ja muszę zawsze! No to zdjęłam podatek sama i ładuję w kopertę kwotę netto:)

5. Był już, był? W którą stronę poszedł?
Ja pieprzę! Był i poszedł...chyba w prawo...A jakie to ma znaczenie ja się pytam? No chyba tylko takie, że nie wolno pomylić kierunku wędrówki "wędrownego krzyżyka":)



A teraz kilka porad, wynikających z traumatycznych doświadczeń osób różnych!

1. Wizyta jest ogólnie trudna, ale kluczowy jest jeden moment....gdy Ksiądz zadaje bita!
No i teraz tak. Pomieszczenie (znaczy dom Twój, który zwykle widzi inne sceny). Niezwykła cisza, bo TV odłączone od prądu. W całym pomieszczeniu tylko 3 osoby i paciorek.
Masz fart jak znasz ten zarzucony odgórnie przez Księdza kawałek. Najlepiej, mówiąc owy fragment, wyobrazić sobie coś bardzo przykrego i nie podnosić oczu swych na nikogo, bo jak lookniesz na umartwioną minę własnego męża, który ze złożonymi rączkami stara się nadać powagi sytuacji to umrzesz. Atak zabójczego rechotu gwarantowany! Tego rechotu nie zatrzymasz! Więc dla dobra sytuacji -  patrz w podłogę!

2. Możecie wywalić się też na pytaniu: a ile lat jesteście po ślubie?
Oł szit! Heeeee? Zwykle odpowiedź ma charakter rozbieżny:) 5? 6? 7?
A kto to wie? Wiele lat Proszę Księdza, oj wiele, wiele!
Nawet nie próbujcie odpowiadać na kolejne pytanie...o nazwę parafii, w której braliście ślub. To nazewnictwo jest nie do przyswojenia! Absolutnie! Można wtedy powiedzieć: "W tej przy Tesco" a najlepiej w tym momencie zacznijcie kaszleć, albo jakoś tak....że chorzy jesteście. To jedyna opcja żeby nie odpowiadać i się nie skompromitować totalnie.

3. Przygotuj dziecko!
Powtarzaj z nim odpowiedzi na popularne pytania aż ogarnie i zapamięta. Zdarzyło się bowiem, że dziecko na pytanie: czy znasz jakiś paciorek? Owszem, owszem, dziecko ochoczo odpowiedziało:

Dobranoc - aniołki na noc
Matka Boska przy łóżku
A Anakin w serduszku

Niestety Ksiądz nie znał Anakina. Jakoś z Biblii nie kojarzył:)

4. No i należy przygotować się na specyficzną nomenklaturę, na którą niektórzy reagują paniką i źrenicą rozszerzoną nieco, gdyż niezbyt swobodnie posługują się ową.

Zostańcie w pokoju! - w prostym tłumaczeniu: to pa! i nie drzeć na siebie tu gęby w przyszłości!
Bóg zapłać! - w prostym tłumaczeniu: dzięki za kopertę z pięćdziesiątkami!
Niech Bóg ma Was w swojej opiece! - to należy chyba rozumieć dosłownie! bo niech nas faktycznie lepiej ma!
Pokój temu domowi! -  czyżby Dzień Dobry?



p.s.

Ogłoszenie!
Pani Elżbieto! Mamo Oli Radomskiej. Odpowiadam na zadane pytanie:
Oczywiście, że Ola może mieć wolne w dniu wizyty Księdza;)
Pozdrawiam serdecznie!:)


czwartek, 17 stycznia 2013

pokolenie fankensztajna

Niedziela..jakoś po obiedzie, słyszysz nagle: "Wiesz co? Muszę wyjść...pochodzić kurwa po jakimś lesie. Bo nie wytrzymam tego dłużej! Muszę być sam! Chociaż przez moment!!!!".

Znajome? Łączy nas wszystkich jedno: wszyscy mamy lekko zaczerwienione oczy i kredyt we frankach. Jesteśmy pokoleniem farnkensztajnów, bo prawdopodobnie to franek właśnie wyznaczył nam sposób w jaki przyszło nam żyć.


Gdy mieliśmy po 12 lat po raz pierwszy zobaczyliśmy komputer, nieliczni z nas mieli szansę dowiedzieć co oznacza "good morning", bo starzy mieli na tyle dużo kasy, żeby zapisać nas język. Nikt wtedy jeszcze nie rozumiał po cholerę to!
Gdy startowaliśmy na studia obciachem było studiować wieczorowo. Kierunek: Zarządzanie! Yeah, to było coś!!! Zapieprzaliśmy więc na dzienne jak oszołomy na 10 godzin, 5 dni w tygodniu. Po godzinach korki z licealistami, w weekend 10 godzin za barem, czasem sprzedało się kserówki - wtedy był mega zysk.

Wyprodukowano pierwszą w historii tego wspaniałego kraju falę zajebistych magistrów z wiedzą tak gruntowną, że łeb pękał w szwach. Głównie niestety pierdołami i śmieciowymi informacjami totalnie bez znaczenia w realu. Wszyscy chcieliśmy zarządzać. Poutykano nas po różnych posadkach i jedziesz!
Masz pracę, chcesz mieć rodzinę, dziecko, mieszkanie. Nie ma opcji uciułać na chałupę z pensyjki ...abstrakcja! Szczęśliwie to czas, kiedy pojawia się na wolnym rynku taki produkt jak kredyt. Stać Cię. Hurrra! Jest miłość, mieszkanie, potem dziecko. To dziecko często za rozsądku, bo czas goni...30 lat na karku. Nie na rękę za bardzo, bo ten kredyt..i kariera, no ale cóż... mama prosi, babcia płacze. Jest.

Za czasem zauważasz, że koleżanki pojawiające się z pracy są coraz młodsze. Histerycznie próbujesz nadążyć. Wyglądać 10 lat młodziej, jakoś wtopić się w tłum. One nie wiedzą za wiele, ale są odważne, bezczelne, pewne siebie i znają 4 języki. Czuć oddech na plecach? Tak. Zapierdalasz bez opamiętania. Nie możesz wypaść z obiegu! Za nic! Kto niby spłaci ten kredyt?

Niektórzy to korpohieny, inni założyli własne interesy. Z ambicji a może ze strachu, żeby nie wylecieć na ryj, jak Ci włosy posiwieją. Sprzedawać, sprzedawać, sprzedawać. Wszystko jedno gdzie jesteś. Musisz coś sprzedawać. Słyszysz to w kółko.
Cześć z zapalonych i pełnych początkowego entuzjazmu (łoj jak to fajnie mieć własną firmę!!!), szybko podziękowała za tą przyjemność i usrywanie się tym tworem i wróciła do dawnej pracy. Tyle, że teraz, po paru latach, ich szefami są ludzie, których kiedyś sami przyjmowali do pracy. Praca poniżej oczekiwań? Od zera? Nie szkodzi! Zaburzasz świadomość codziennym drinkiem i jedziesz dalej!



W zasadzie zawsze wieczorem pijesz kilka drinków może kilka lampek wina, bo to rozluźnia. Tak jesteś winopijcą. Nie odwiedzasz znajomych a oni nie odwiedzają Ciebie, bo każda wolna chwila jest na wagę złota. Każdego dnia wyrzucasz sobie jak mało czasu spędzasz z dzieckiem.  Seks w zasadzie nie istnieje. Albo Ty albo On usypiacie tak szybko, że nie ma na to szans a nawet ochoty. Większość Twoich znajomych nie wytrzymuje presji. Oczekiwań, wyrzutów, powtarzalności zdarzeń, niespełnionych marzeń i zmodyfikowanych do granic możliwości planów z przeszłości. Są po rozwodzie, w trakcie lub poddali się .."dla dobra dzieci" i prowadzą firmę "dom" z dokładnie ustalonym podziałem obowiązków: ja zarabiam, ty gotujesz, koniec. Niektórzy szukają odskoczni i zawierają jakieś przypadkowe znajomości, które pozwalają na kilka chwil wypaść z pętli czasu, złapać oddech. Czasem te chwile uświadamiają im brutalnie jak i z kim chcieliby żyć i jak strasznie dalekie jest to od ich prawdziwego, szorstkiego bytu.

Często budzisz się ok. 3.30. Noc jest szczególnie nieprzyjemna. Pełna natręctw i wyolbrzymionych problemów. Jak masz szczęście i dobrą noc to budzisz się ciut przed tym jak zadzwoni ćwierkający budzik w telefonie pod łóżkiem - ten jest Twoją smyczą, chodzisz z nim nawet do kibla i wanny.. Twój mózg jest jak jakaś pieprzona zegarynka. W piątek jeszcze jak Cię mogę, ale niedziela to dramat. Wkurwienie narasta z każdą godziną począwszy od samego rana. Już jutro musisz rano wstać, bo kredyt, bo dziecko, bo wczasy, bo to, bo kurwa sramto. Chcesz nakryć się kołdrą i w pozycji embrionu zastygnąć na kilka godzin. Bez ruchu. Bez telefonu. Bez niczego. 

Z tego pędu i szału wyrywają Cię czasami na kilka chwil strzały w potylicę. Czasem choroba, czasem czyjaś śmierć..Jednym słowem wymuszona stop klatka, czyli chwila świadomego myślenia.

Czasem myślę, że mogłabym zebrać różne znajome mi osoby w jednym pokoju, posadzić na krzesłach ustawionych w zgrabne kółko i powiedzieć:
Cześć, jestem Ewa i od kilku lat czuję, że żyję gówniano. Usłyszałabym pewnie: Witaj Ewa! Jesteśmy z Tobą!

Tak jestem frankensztajnem.
Bywam jednak szczęśliwa.






poniedziałek, 14 stycznia 2013

idzie wiosna czas na łowy!

No dobra, dzisiaj trochę o szopingu. Nie o TYCH łowach:), choć pewnie byłoby bardziej interesująco..;) Dawno nic nie pisałyśmy o zakupach a w końcu baby jesteśmy. No tak, czy nie?

WSZYSTKIM PANOM TERAZ DZIĘKUJEMY!!!  chyba, że macie ochotę przysnąć z lekka w poniedziałek.

Niestety ze sklepów z butkami nadchodzą ciut gówniane wieści. Otóż skończyły się dla nas - Moje Drogie Lejdis - dobre czasy....

Jako posiadaczka 163 cm wzwyż (z czego nogi nie stanowią niestety dominującej części mego body) ratuję swój honor lataniem w butach, których obcas mieści się w przedziale 7-10 cm. Staram się raczej stelaży owych nie zdejmować (w żadnej sytuacji!!!), gotowa nawet jestem sobie te buty taśmą dwustronną do pięt przymocować, tak na wszelki wypadek, gdyby komuś przyszło do głowy je ze stóp mych strącić!. No chyba, że idę na sanki....Chociaż ostatnio, szurając po lodzie za młodocianym, pędzącym przede mną stworem z okrzykiem "mamo, mamo - dawaj, dawaj!", pomyślałam sobie, że taki obcas wbity w lód, mógłby moją przyczepność jednak znacznie poprawić i wizerunek w oczach młodocianych podbudować. No, ale jednak czasem wypada udowodnić, że jeszcze pamiętasz co to trampki, choć Twoja data urodzenia być może na to już nie wskazuje...

Sytuacja jest zatem taka. Ostatni okres modowy pozwalał nam podążać w buciku z czubem zaaokraglomym. Dzięki temu zabiegowi mogłyśmy uniknąć martwicy palców po 8 godzinach pedałowania na szczudłach. Ale nie tej wiosny. W tym roku czeka nas wielki powrót czubastego buta, który to skutecznie w połączeniu z wysokim obcasem powoduje zatrzymanie krążenia w stopie. Uczucie to musiało być wyjątkowe, bo nadal pamiętam ten ból z czasów kiedy to czubaste buciory królowały na ulicach.

Mój strach przed amputacją stóp nie jest jednak wystarczająco wielki i postanowiłam mimo wszystko przygotować się należycie do wiosny. Zdruzgotana nieco informacją o zmianie "tryndów" i po krótkim przeglądzie zasobów własnych, potwierdziłam (to co i tak wiedziałam), że butów z czubem u mnie brak.
I ta informacja jeszcze bardziej poraniła moją duszę. Tym razem wyobraziłam sobie kłujący ból w okolicach klatki piersiowej przy kasie w sklepie na "V", brzmiącej jak nazwa miasta, w którym to gondole posuwają po śmierdzących kanałach:). Urodził się we mnie bunt! Sprzeciw. Opór, którego mocy nie są w stanie opisać ludzkie słowa! Nie zapłacę 5 stów za amputację palucha u stopy! oł noł!

Obejrzałam dokładnie w sklepie na "V" najmodniejszą wersję buta na wiosnę (model wiosna 2013 = bolesna klasyka) i ruszyłam na łowy w poszukiwaniu buta-siostry, ale dla uboższych, oszczędnych lub bardziej sknerowatych.
W efekcie owych poszukiwań MUSIAŁAM pogodzić się z ZARĄ, chociaż ostatnio pozwoliłam sobie na kilka splunięć jadem w jej kierunku. SĄ! 



Zasadniczo nie lubię butów z ZARY, ale dla Was kochanieńkie moje baby zainwestowałam i przetestowałam to cudo na stopie swej i (o dziwo!)....nadal mam obie stopy:). Maratonu w tym nie przebiegnę (i tak nie planowałam w nim wystartować:)), ale 119,00 pln robi wrażenie!:). 
A ponieważ produkt ów zamówiłam w sklepie on-line, zadzwonił do mnie kurier i powiedział: Pani Ewo, mam dla Pani jakąś przesyłkę z Madrytu, czy jest Pani w domu? 
Ależ fuck! Przesyłka z Madrytu! Do zwykłego Wronowa! Bożesztymój! Ależ hurrra!!!! Je, je, je!
I jeszcze jedna ważna zaleta...Jak się rozpadną po tej wiośnie to płakać nie będę - kosztowały tyle co sześciopak wina z Lidla - więc luz!:)


p.s. wiem, że jeszcze leży śnieg.. Ale zobaczycie, ten dziad stopnieje absolutnie znienacka! Nie dajcie się zaskoczyć!!;)


piątek, 4 stycznia 2013

Szczęśliwego Nowego Życia!:)

Lubie Święta. Bardzo. Mam jednak takie poczucie, że im dalej w las tym bardziej mnie one ubawiają niż nastrajają...jakoś szczególnie. Ale z pewnością jest to czas podsumowań i przemyśleń, co spieprzyliśmy i co w związku z tym wypada lub nawet trzeba naprawić w kolejnym roku. Co zacząć? Co zakończyć?

Każdy rok to kolejne przemyślenia i postanowienia, które śmiało możesz nazwać cyklicznymi, bo są identyczne jak te 10 lat temu. Nigdy niezrealizowane do końca, bo w okolicy marca opuszcza Cię już pieprzona moc realizacyjna. Ale zawsze jest też jakieś zupełnie nowe postanowienie. Zwykle skrajne, wynikające z wkurwu na siebie i głupotę własną. 

A skąd ten wkurwik poświąteczny?

W tym świątecznym mega czasie, w poczuciu misji, zawalczysz jak potrzaskana o świeży chleb w tłumie marketowych wariatów, zrobisz tonę żarcia, dwa miesiące wcześniej przygotujesz listę prezentów i ściągniesz je choćby z piekła samego (Mikołaj przecież nie jest jakimś debilem, żeby pumeksy rozdawać!!). Wyrwiesz na rynku mega choinkę "co z niej igły nie lecą" i wyprodukujesz własnoręcznie pierniki na nią, bo to przecież czad! Później padniesz na krzesełko, podniesiesz słuchawkę telefonu i złożysz osobiste życzenia ważnym dla Ciebie osobom (bez seryjnych sms-ów!!!). Niestety niektórzy nie poznają kim jesteś:), ale się nie poddajesz..dzwonisz dalej! Wspominasz, życzysz, pamiętasz imiona ich dzieci, kotów oraz psów, kanarków i innych takich...

Zrobisz stół, że fotę masz ochotę trzasnąć (wcześniej latałaś 3 godziny po IKEI w poszukiwaniu inspiracji).   Włożysz na ten wieczór z Mikołajem mega kieckę, buty na obcasie 10 cm (waląc dzięki temu czołem w szafkę nad zlewem jakieś 100 razy na godzinę - w kapciach się mieścisz, w obcasie już nie) i przyjmiesz gości.
Uwaga! RODZINA nadchodzi!!!
Część z nich już po 3 godzinach zorientuje się, że właśnie dziś masz imieniny...ooooo! YEAH! Niby nie nowość, bo Ewa masz na imię od urodzenia jakby...ale ok, grzybowa i pierogi potrafią odebrać rozum i pamięć nawet najbardziej pamiętliwym. Usłyszysz, że ładny ten stół, ale dużo gałęzi strasznie i zupełnie nie ma gdzie tych śledzi postawić. Aaaa!!! I te świece! Po cholerę tyle tych świec? Trzeba zdjąć, bo jeszcze się coś zapali albo ktoś się (nie daj Boże!!!) poparzy!!!
Później zjesz 2 kg szlamowatej ryby (bo teściowa robiła i zabije Cię wzrokiem jak nie zjesz)  i 3 kg klusek z makiem rozpaczliwie wierząc, że dzięki temu jednak pieniądze przykleją się do Ciebie a nie 2 dodatkowe kilogramy do dupska. Siorpniesz kompotu ze śliweczki, chociaż zapach ten zawsze wywoływał u Ciebie odruch zwany powszechnie wymiotnym.
Jesteś dzisiaj jakby taka...dystyngowana...Uśmiechasz się przepięknie do ciotek, wujków, babć i takich tam różnych...czując zmęczenie i ból wynikający z konieczności dostosowania się. Przecież dzisiaj MUSI być miło. Tradycja!:) Trochę ciupie Cię w głowie i masz ochotę na duuużo wina, ale to Wigilia przecież! Uspokój się! Usta tylko mocz w kielichu!

Przejrzysz później co przyniósł Mikołaj. OOO! Karty podarunkowe za 50 i 100 zł do 20 sklepów różnych marek, bo co Ci niby innego kupić. Przecież wszystko masz! Nie ma co wymyślać! Tylko nieliczni się odważyli...zaryzykowali i bach! Kupili! I chwała im za to! Znaczy, że zarejestrowali przez ostatni rok cokolwiek na Twój temat.
W poczuciu winy, że na Pasterkę raczej nie pójdziesz i dziecku odpowiednich wartości nie przekażesz, no i że masz prawdopodobnie jednak 2 kg do przodu..co robisz?
Skończysz łiskacza z własnym ojcem..ON też na szczęście lubi:)...nawet w Wigilię! Ma na imię Adam, ale o tym też nikt nie pamiętał...heheheh
Sytuację uratuje grono znajomych, którzy zameldują się u Ciebie zaraz po tym jak odjedzie ostatnia taksóweczka z RODZINĄ! Ci wiedzą jak się nazywasz! Oj tak!;)

Co czujesz?
Na ten i kolejne lata.
Za stara już jesteś, żeby udawać cokolwiek i kogokolwiek. Żeby pić śmierdzący kompot. Żeby wpadać w schematy, które nie są wcale Twoje tylko... czyjeś. Wystarczy już! Szkoda czasu, bo ten niestety bezlitośnie zapierdala!
Oczyszczenie dokonane...a postanowienia zmodyfikowane:

1. Zamiast schudnąć - nie przytyć!
2. Zamiast mówić ciągle "dla", powiedzieć czasem "ja"
3. Zamiast być osobą - być sobą! 



Teraz przepraszam wszystkich, których zaniedbałam w tym roku, roztrząsając się nad sprawami  dotyczącymi osób, które kiedyś wydawały się bliskie. 
Dziękuję tym, od których nadal się uczę pokory i tym którzy poświęcili mi szczerze w tym roku choćby kilka minut swojego żywota..

No i jeszcze jedno publiczne postanowienie (te publiczne trudniej potem olać:)):
nie poddawaj się Ewka never! i żyj po swojemu!

Tego i Wam życzę, dziękując jednocześnie za pierwszy rok, który z Nami - Wronkami spędziliście:) 
Cały rok lejcie szampana, zajadajcie truskawy i co tam jeszcze lubicie a potem już tylko.....raphacholina:)


p.s. i jak masz mi podarować w przyszłym roku kartę do Reserved lub gdziekolwiek indziej, to wsadź sobie ją lepiej do dupy, bo to żałosne i tyle!
dziękuję za uwagę!


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...