piątek, 30 listopada 2012

gwiazda śmierci !!!

Wrony już gniazdo własne dawno uwiły... może nie jest ono jakoś specjalnie duże, ale pisklę tam jakieś się jednak  już hoduje.
Pisklęta (nie tylko wronowe) mają niebywałą umiejętność postrzegania świata w sposób zaskakujący i kreacją swą przytłaczający wręcz.
Zbliża się czas, kiedy odwiedza nas Mikołaj i Jego renifery. Przypomniała mi się zatem jedna historia, której świadkiem było mi dane być, a która wstrząsnęła mną NA WIEKI!




Nie wszyscy hodują w domu pisklęta i nie wszyscy są też fanami Gwiezdnych Wojen, zatem tym, którzy nie są wyjaśniam...

Jednym z najbardziej pożądanych gwiazdkowych prezentów chłopięcych jest "Gwiazda Śmierci" wyprodukowana przez LEGO.

Gwiazda Śmierci - bojowa stacja kosmiczna zdolna zniszczyć całe planety. Wytwór Imperium Galaktycznego, zbudowane w celu unicestwienia Rebelii i ostatecznego zyskania kontroli nad planetami Galaktyki.

Prezent jest tak samo pożądany jak nierealny, bo musiałby go przynieść Mikołaj Hilton albo w wersji polskiej Mikołaj Kulczyk. Inne Mikołaje na widok ceny owego zestawu krzyczą z przerażenia.
Nie mogłam nigdy zrozumieć, czemu ta "Gwiazda Śmierci" taka do cholery cenna?
Aż do dnia, w którym usłyszałam rozmowę kumpla wroniego pisklaka z jego mamą....
Oto ona..

Kacper - lat pięć:

Kacper: Mamo… a chłopaki mają „siusiaki” a dziewczynki mają „cipki” tak?
Mama: Tak
Kacper: Mamoooo, a wiesz do czego służy „cipka”?
Mama: Nooooo…… wiem, ale powiedz mi, żebym się upewniła czy i Ty wiesz synku... 
Chłopiec: „Cipka” to jest taki specjalny wlot dla „Gwiazdy Śmierci”!!!

No cóż... Drogie Panie! Wiedziałyście, że macie między udami "stację kosmiczną zdolną zniszczyć nawet całe planety"? :D

pozdrawiam weekendowo!



piątek, 23 listopada 2012

czy mogę prosić Pana na chwilę do swingowania?

Ciekawe czy jest na świecie taka osoba, która nigdy nie pomyślała chociaż przez chwilę o seksie z kimś, kto nie jest akurat jej aktualnym partnerem. hmmm;)



Nałożone na nas normy, morale, zasady, przyzwyczajenia i własne przekonania każą nam każdą taką przeobrzydliwą zaprawdę myśl zabić, ukatrupić, zamordować i usunąć z mózgu...  natychmiast!
Jedni skutecznie wywalają ją z głowy, inny zamieniają się w seksualnych marzycieli, a Ci co mają zasady głęboko gdzieś, przechodzą do realizacji i dopiero wtedy usuwają temat z czaszki. Tak czy owak chyba z natury człowiek jednak monogamiczny nie jest, ale jest istotą rozumną i nie realizuje każdej swojej potrzeby tu i teraz. Podobnie jest z sikaniem. Nie załatwiamy tego przecież gdziekolwiek i w jakimkolwiek towarzystwie. Jednak nawet badania (łaaa!) pokazały, co tak naprawdę przeciętnemu człowiekowi w głowie siedzi.




Czyli wynik chyba dość przewidywalny. Chcemy w stadzie i z "ciałem obcym" :). Ci co powiedzieli "nie wiem" pewnie wiedzą, ale nie wykrztuszą tego z dzioba za nic!
Człowiek więc sobie kombinuje... Jakby tu zrealizować potrzebę a mimo to zasnąć spokojnie. Jakoś to usprawiedliwić. Rozgrzeszyć. Prawdopodobnie stąd biorą się różne pomysły na "zdrady" i "seksualne mixy" za tak zwanym przyzwoleniem.
Swingersi - wcale nie nowy, zdefiniowany już "produkt", będący efektem chęci zrealizowania ludzkich paskudnych potrzeb (a fuj, fuj, fuj!) bez społecznego potępienia.
Wesoła zabawa ku radości wszystkich...Taka ogrodzona piaskownica dla dorosłych. Lubisz bawić się z Kasią i Basią to chodzisz tam, gdzie się one bawią i raz bawisz się szpadelkiem z jedną a innym razem grabkami z drugą. Ale mieszkasz i żyjesz cały czas z Tereską. Do tego Twoja Tereska nie walnie focha i nie dostaniesz w pysk, bo przecież Tereska też nieźle się w tym piasku bawi :). Wracasz z piachu do domu umorusany po dziób, idziesz pod prysznic i już. Po temacie. Życie toczy się dalej. Proste?

Jako osoba ciekawa życia, ale nie urodzona niestety po roku 1985, musiałam dokształcić się w materii owej. Gdy bardziej pogrzebałam w sieci okazało się, że temat swingowania jest dość dobrze zorganizowany. Aż mi nieco głupio, bo dla wielu osób pewnie nowości nie głoszę, ale istnieją na tym zepsutym :) świecie specjalne kluby dla swingersów z podziałem na kategorie uczestnictwa.
W klubie na wejściu dostajesz kolorową opaskę, sugerującą jaki jest Twój "plan na wieczór":

A. swinguję tylko z jedną parą (takie HB)
B. swinguję z kimkolwiek (chyba można przyrównać do ALL INCLUSIVE)
C. się tylko przyglądam innym a swinguję z własną kobietą/facetem (takie wczasy bez wyżywienia jakby, czyli jedziesz na głodzie ;))

No i co? Okazuje się, że potrzeba jest jednak matką wynalazku...
I tak z grzechu wielkiego płynnie i bezboleśnie możemy przejść - do przecież tak pożądanej w każdym udanym związku - wspólnej pasji :).

pozdrawiam weekendowo i tanecznie:)





piątek, 9 listopada 2012

chrapać każdy może...czasem dźwięcznie lub trochę gorzej!

Wielkie natchnienie przez doświadczenie. To poczułam właśnie. Obserwacja różnych - z pozoru zwykłych - zjawisk staje się moją obsesją, natręctwem (?). Zauważyłam nawet, że zaczynam notować różne banały i zapisywać onomatopeje, bo mnie fascynują i bawią do łez.

Chrapanie, czyli wydawanie podczas snu świszcząco - chrapliwego dźwięku. 
Charczenie, burczenie, sapanie i gulgotanie.

Medycyna podaje wiele definicji i klasyfikuje chrapanie na wiele mądrych kategorii. Najczęściej nazywa to zjawisko dość rubasznie - wibracją języczka. Z medycznego punktu widzenia to co z chwilę wyprodukuję pewnie nie ma żadnego sensu, ale muszę ten temat uporządkować jakoś, bo inaczej spokoju nie zaznam!

Chrapol napity - zwykle dźwięki wydaje po spożyciu dużej ilości płynów wszelakich. Mocne płyny wywołują dźwięki o charakterze gulgotu płynąco - napierającego. Są tak głośne, że budzą nawet starego i kompletnie głuchego psa. Zapewne jest to efekt wibracji idącej po stropach.
Nieco lżejsze płyny wywołują dźwięk przypominający końskie prychnięcia połączone z charakterystycznym telepaniem warg. Takie pryy, brrr, pryyy, bryyy + telepanie!

Chrapol płochliwy - chrapanie jego jest bardzo donośne. Odbywa się w serii i zakończone jest przeraźliwym rykiem, budzącym nawet samego chrapiącego. Chrapol na dźwięk własnego chrapu, budzi się wystraszony, siada, rozgląda bacznie i podejrzliwie. Przez jego myśl przebiega pytanie: "co mnie obudziło do cholery? jakiś hałas?". Wszyscy są podejrzani. Uspokaja się po chwili, kładzie się i zasypia natychmiast. Aż do kolejnego własnego chrapu pierdolnięcia. Znów powstaje, oczy wybałusza, strach go oblatuje. Kto to? Kto to nie daje mu spać?! Tego niestety nie dowie się nigdy!

Chrapol kanapowy, często zwany także walczącym - siedzi i patrzy w TV. Stopniowo zasypia. Zwykle pierwszą oznaką tego faktu jest wypuszczenie z ręki pilota. Pilot opada na podłogę i głowa chrapola delikatnie odchyla się do tyłu...START! melodia płynie w przestrzeń. Zdyscyplinowany przez głos z zewnątrz: "Cicho bądź!" zwykle budzi się i krzyczy: "CO JEST, CO JEST?! NIE ŚPIĘ, NIE ŚPIĘ!". Podnosi błyskawicznie pilota, przełącza bezrozumnie na inny, zupełnie dowolny i przypadkowy kanał (udowodnić się stara, że łapie jednak wątek) i historia znowu się powtarza. Pilot-głowa-melodia-"nie śpię, nie śpię"!

Chrapol zdyscyplinowany - ten chrapie sobie miło, ale ma dość mocno zakorzenioną w umyśle traumę z tym faktem związaną. Wie, że to robi, bo został przez współtowarzysza męki (kogoś kto szeruje sypialnię) poinformowany o tym fakcie wielokrotnie. Jest zatem poważnie tym własnym chrapaniem zestresowany. Dotknięty przez sen koniuszkiem małego palca - podskakuje na łóżku jak poparzony. Ruchem a'la foka natychmiast, bez jakiegokolwiek protestu, niemalże w powietrzu obraca się na bok. Wtajemniczeni wiedzą, że pozycja boczna pomocna jest wielce, gdyż ogranicza ilość wypuszczanych z paszczy dźwięków.

Chrapol nerwowy - charakteryzują go zachowania impulsywne. No spróbuj mu przerwać! Spróbuj bezczelnie przerwać śpiew syreni ten! Wyrwie Ci kołdrę spod tyłka, wypuści z zamulonego snem umysłu wiązkę słów nieskładnych i wulgarnych zarazem. Wyjdzie, walnie drzwiami, zagrozi definitywnym rozstaniem i rychłą wyprowadzką (ileż można przecież to ciągłe i brutalne przerywanie snu znosić?!) i pójdzie spać gdzieś w cholerę (ufff, thanks god!) a rano kompletnie nie wie dlaczego spał na siedząco w innym pokoju.

Chrapol dozujący - ten dozuje Ci tę przyjemność i zaczyna subtelnie...cichuteńko - takie chrapu chrapu, ćwiru ćwiru...Dźwięk ten jednak z każdym chrapnięciem nabiera mocy i po 3 minutach jest rykiem głodnego i chorego na umysle lwa! Gdy ryk osiągnie zenit, bo ludzkie gardło już nic bardziej dramatycznego wyprodukować nie jest w stanie...znowu cichnie, subtelnieje. I brzęczy jak maleńka muszka na łące...jak pszczółeczka jakaś, by po cholernych 3 minutach zamienić się w bezwzględnego gada drącego pysk jakby go ktoś zarzynał! Tak 432 razy, aż nadejdzie świt.

Chrapol sufitowy - ten zawsze patrzy w sufit. Rozdziawia paszczę i z otworu nadaje. Próba przepchnięcia go na bok jest misją dla 007. To jego ulubiona pozycja..jest bardzo wygodna i na dodatek wtedy ładnie w rurze gra! Leży jak bal, jak kłoda, często układając ręce jak zapory na boki, jak męczennik na krzyżu jakimś. I choćby przyszło tysiąc atletów i każdy zjadłby tysiąc kotletów i każdy nie wiem jak się wytężał...to nie udźwigną - taki to ciężar!

Chrapol lokomotywa - charakterystyczny, bo i dźwięk, który wydaje łatwo z lokomotywą pomylić...taką na węgiel. Puf - przerwa - fuf - przerwa -  uff - przerwa - fuffffffff - stacja. Chwila ciszy. I od początku.Towarzyszy temu wydymanie w balon ust. W zasadzie ta opcja jest nawet ok. Jeśli osadzona jest w cyklu dość równomiernym i harmonijnie powtarzającym się, może nawet uśpić słuchacza. Jest to cicha wersja chrapania. Gdy się pojawia u osobnika będącego częściej np.: chrapolem sufitowym, oznacza, że tego dnia masz fart i nawet spokojną noc, pełną relaksu z możliwością przespania nawet do dwóch godzin w jednym ciągu.



Ważna informacja!
Postaraj się za wszelką cenę zasnąć pierwsza! Jeśli akurat nie chce Ci się spać to możesz wypić butelkę wina lub ogłuszyć się jakimś tępym narzędziem. Pamiętaj! To jest wyścig! Kto zaśnie pierwszy - zwycięża!

Jeżeli któraś z Was zna faceta śpiącego zupełnie po cichu..radzę go sprawdzić, być może jest nieżywy;)



   a teraz szybkie cytaty z dziś, robiłam mini badanie:)

  "jak mój tata zacznie chrapać (a mamy raczej duże mieszkanie) to ja się kurwa budzę, bo się mury trzęsą! a miał już nawet takie na rękę, że raziło go prądem i NIC"

  "jak chrapiesz to znaczy, że musisz coś wyciąć, bo czegoś masz za dużo! mój brat wyciął migdały!"

  "jak ktoś chrapie to trzeba mu podłożyć kiełbasę...no co? nie słyszałaś?"

wtorek, 6 listopada 2012

historia pewnej przyjaźni...

Pracuję w agencji reklamowej... wspinam się i wspinam... rekrutuję różnych ludzi... buduję zespół... chcę najlepszych - zawsze!!!. Pojawia się ONA - piękna czarnulka, bezczelna, błyskotliwa, odważna, zadbana, spóźniona jak jasna cholera - szef nie daje Jej żadnych szans ze względu na to spóźnienie... przekonuję Go - Mario! musisz Ją zobaczyć, choć na chwilę... błagam posłuchaj Jej... jest boska! Ja Ją chcę, tu na tym pokładzie, czuję flow... porozumienie jak nigdy! Wykorzystuję wszystko co mogę, aby go przekonać! Po 5 minutach spotkania z Nią... wychodzi bez słowa... ja za nim... i co? i co?... chwila ciszy... On mówi - jest super! chcemy Ją na pokładzie! Alleluja myślę sobie.... Alleluja!

Dni mijają jak lata... łapiemy momentalne porozumienie dusz... razem przenosimy góry... sama nie wiem kto tu kogo uczy, czy inspiruje, czy rozwija... zatracają się wszelkie granice... razem jesteśmy jak tornado... póki co na poziomie pracy... ale coraz częściej gadamy luźno, bardziej prywatnie... choć z lekką nutką dystansu... z obu stron... rokuje...

Ja w ferworze przygotowań do ślubu... mojego ślubu faken! Zawalona pracą po dach... staram się za wszelką cenę uczynić z mojego ślubu mega event... w końcu jestem specjalistką zatem musi być... mega mega... to ważne dla mnie... rodzaj rekompensaty dla partnera, że mnie nie ma 95% czasu w naszym życiu...

Stawiam granice... twarde!... po raz pierwszy... swojemu szefowi, który jest dla mnie mega guru... coś na kształt boga... sobie samej co jest jeszcze trudniejsze... w końcu świat się nie zawali... biorę ślub... jedyny w życiu (hmmmm???) tak wtedy do tego podchodzę (naiwnie? może?)... to mój czas... mój... i nic się nie liczy... to tylko przecież dwa pieprzone tygodnie... dwa! Zaraz wracam! Zaraz wracam! Nic nie może się stać... przygotowałam wszystko bardzo dokładnie i szczegółowo... do ostatniej chwili... na spotkania w sprawie ślubu zawsze spóźniona... zawsze nieprzygotowana... zawsze myślami odległa...

Wyjeżdżam w podróż poślubną... Kreta! Cudownie... Roaming oczywiście włączony... ale przecież... nic się nie może stać... Ewka jest boska, jest super, poradzi sobie i tylko dzięki Niej... mogę teraz poświęcić dwa tygodnie na swoje własne szczęście... 

... dzwonię po tygodniu czy może chwilę później... ochłonęłam... zatęskniłam... intuicja???

Ewa nie odbiera... jak to? jak to? Dzwonie do Kasi... Stoję na balkonie w promieniach zachodzącego słońca z drinkiem z palemką w dłoni... wyluzowana... wypoczęta... oderwana...

Kasia odbiera... Ja szczebiocząc... Cześć Kasiu co tam, jak tam... Ewunia nie odbiera... Ewa nie odbiera... Ewa nie odbiera... Co u Was...
cisza...
cisza...

Kasia milczy jak zaklęta!

Kasiu! Niech Ewunia do mnie zadzwoni... chce z nią porozmawiać...

Kasia zdołała wydusić z siebie tylko jedno zdanie: "Ewa jest dzisiaj nieobecna w pracy... jest na pogrzebie swojej mamy..."

pik pik pik pik... drink opada z rąk... to tylko dwa pieprzone tygodnie, nic nie może się wydarzyć... tylko dwa cholerne tygodnie... dlaczego mnie tam nie ma faken!!!

Później nic nie pamiętam...

... pamiętam dopiero nasze wspólne podróże do Warszawy... ja prowadziłam... nie chciałam Jej nadwyrężać... powoli... powoli... powoli... w  strugach łez (jakie mi teraz płyną) stawałyśmy na nogi...
... z różnych powodów...
... obie...

... jak pokazało życie to nie pierwsza próba jaką zafundowało nam życie...

ps. piszę to tu i teraz bo muszę... po tym co napisała Ewa... może nieskładnie... może nieporadnie... mam to w dupie... czułam, że muszę... i to nie jest komercha, żeby nie było...

ps. nie wiem czemu wywaliło mi ten post dwukrotnie... może blogspot nie przyjmuje ciężkich treści... trudno będziemy się jak co przenosić :)



czasem nie potrafię wymyślić tytułu...



Jestem nowa w tej pracy. Zapowiadam się na dobrego accounta – tak mówią. Pracuję po 14 h dziennie i nadal nie czuję bólu, jestem kreatywna, wielowątkowa. Jeszcze kiepsko zarabiam, ale wszystko przede mną. Pokażę im, że stać mnie na wiele. Lubię pracować i strasznie kręci mnie ta branża.

Moja mama jest dla mnie bardzo ważna. Nie mam rodzeństwa, więc w zasadzie wszystkie największe emocje związane są nadal z moimi rodzicami. Mieszkam z nimi i oprócz pracy, to ONI stanowią całe moje życie. Z mamą jesteśmy bardzo blisko. Może za blisko. Dużo ze sobą rozmawiamy. Zawsze otwarcie i często boleśnie szczerze. Ona jest trochę uparta i popełnia wiele błędów w życiu, ale to z nią czuję największe porozumienie na tym świecie.

Staram się. Pędzę jak oszalała, bo chcę mieć kiedyś swoje własne mieszkanie i ładne auto. Moi rodzice jakoś sobie radzą, ale nie są ludźmi szczególnie zamożnymi. Muszę zarobić na to sama, wiem. Wcześniej pracowałam w Warszawie i to było coś! Musiałam wrócić do Łodzi i to jest dla mnie szok. Zwłaszcza finansowy. Muszę szybko odrobić stratę i zacząć żyć jak człowiek.

Mama jest atrakcyjną kobietą. Jest zadbana i bardzo ładna. Często maluję jej paznokcie, wtedy patrzę na nią i zazdroszczę jej urody. Niestety jestem tylko jej marną kopią. We wtorek wyglądała jakoś źle i rozbolał ją brzuch. Nie przestawał boleć. Musieliśmy wezwać pogotowie, ale nie zgodziła się na szpital. Miała niepomalowane paznokcie i czuła się tym faktem bardzo skrępowana.

Wtorki w pracy są okropne. Wszyscy budzą się na dobre z weekendowego snu. Do tego jest wrzesień, czas tanich wylotów zagranicznych. Ludzie na urlopach. Ja praktycznie sama w firmie, siedzę i klikam od wielu godzin a pracy nie ubywa. Miliardy maili do wysłania, drugie tyle do odebrania.

Ból nie przeszedł. Pomalowałam mamie te cholerne paznokcie i ponownie wezwaliśmy karetkę. Kiedy przyjechała starałam się wpompować jej powietrze do ust, bo nie mogła oddychać. Szczęśliwie kiedyś nauczyłam się jak to robić. Zabrali ją. Kilka minut później pojechałam do szpitala. Było już lepiej. Zrobili jakieś badania i położyli ją na sali. Pogadałyśmy chwilę i powiedziała, żebym poszła, bo mam pewnie jeszcze sporo pracy a powinnam też trochę odpocząć.. W tamtej chwili było mi to na rękę. Posłuchałam. O 20.00 wyszłam ze szpitala i umówiłyśmy się na jutro.

Wróciłam do pracy, puściłam te maile i z kompem pod pachą wróciłam bardzo późno do domu. Tej nocy zadzwonił telefon. Nie było żadnego jutra.

Pogrzebu w zasadzie nie pamiętam. Było mi zimno. Kilka tygodni później, gdy kładłam się spać chciałam nadal umrzeć. I myślałam, że tak się faktycznie stanie. Że nie dam rady wytrzymać tego cholernego bólu. Chciałam na siłę znaleźć jakiś sens tego co się stało. Nie potrafiłam.Wiele lat minęło zanim sobie wybaczyłam, ale nadal czuję ogromny wstyd. Dzisiaj jestem silniejsza, bo wszystkie złe rzeczy, które mi się przytrafiają wydają się bzdurą w zestawieniu z tamtym wtorkiem. To pomaga żyć. Wkrótce okaże się nawet, że jeszcze będzie dla kogo.

Ostatnio znowu o tym myślałam... Że śmierć jest cholernie kreatywna. Potrafi zaskakiwać. Jest bezczelna i robi co chce. Słyszysz coś tam o niej jakby z oddali, ale te historie zwykle dotyczą innych. Lekceważysz ją więc. I dopiero, gdy przejdzie tuż obok, widzisz jaki to wielki błąd. Zdobyła mój szacunek, bo już wiem, że jeśli tylko zechce, to nie pozwoli mi nawet dokończyć śniadania.

pozdrawiam zapracowanych
ewa



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...