Jestem nowa w tej pracy. Zapowiadam się na dobrego accounta – tak mówią. Pracuję po 14 h dziennie i nadal nie czuję bólu, jestem kreatywna, wielowątkowa. Jeszcze kiepsko zarabiam, ale wszystko przede mną. Pokażę im, że stać mnie na wiele. Lubię pracować i strasznie kręci mnie ta branża.
Moja mama jest dla mnie bardzo ważna. Nie mam rodzeństwa,
więc w zasadzie wszystkie największe emocje związane są nadal z moimi
rodzicami. Mieszkam z nimi i oprócz pracy, to ONI stanowią całe moje życie. Z
mamą jesteśmy bardzo blisko. Może za blisko. Dużo ze sobą rozmawiamy. Zawsze
otwarcie i często boleśnie szczerze. Ona jest trochę uparta i popełnia wiele
błędów w życiu, ale to z nią czuję największe porozumienie na tym świecie.
Staram się. Pędzę jak oszalała, bo chcę mieć kiedyś swoje
własne mieszkanie i ładne auto. Moi rodzice jakoś sobie radzą, ale nie są
ludźmi szczególnie zamożnymi. Muszę zarobić na to sama, wiem. Wcześniej pracowałam w
Warszawie i to było coś! Musiałam wrócić do Łodzi i to jest dla mnie szok. Zwłaszcza
finansowy. Muszę szybko odrobić stratę i zacząć żyć jak człowiek.
Mama jest atrakcyjną kobietą. Jest zadbana i bardzo ładna.
Często maluję jej paznokcie, wtedy patrzę na nią i zazdroszczę jej urody.
Niestety jestem tylko jej marną kopią. We wtorek wyglądała jakoś źle i rozbolał ją brzuch. Nie przestawał boleć. Musieliśmy wezwać pogotowie, ale nie
zgodziła się na szpital. Miała niepomalowane paznokcie i czuła się tym faktem bardzo
skrępowana.
Wtorki w pracy są okropne. Wszyscy budzą się na dobre z
weekendowego snu. Do tego jest wrzesień, czas tanich wylotów zagranicznych.
Ludzie na urlopach. Ja praktycznie sama w firmie, siedzę i klikam od wielu
godzin a pracy nie ubywa. Miliardy maili do wysłania, drugie tyle do odebrania.
Ból nie przeszedł. Pomalowałam mamie te cholerne paznokcie i
ponownie wezwaliśmy karetkę. Kiedy przyjechała starałam się wpompować jej
powietrze do ust, bo nie mogła oddychać. Szczęśliwie kiedyś nauczyłam się jak
to robić. Zabrali ją. Kilka minut później pojechałam do szpitala. Było już lepiej.
Zrobili jakieś badania i położyli ją na sali. Pogadałyśmy chwilę i powiedziała,
żebym poszła, bo mam pewnie jeszcze sporo pracy a powinnam też trochę
odpocząć.. W tamtej chwili było mi to na rękę. Posłuchałam. O 20.00 wyszłam ze szpitala i
umówiłyśmy się na jutro.
Wróciłam do pracy, puściłam te maile i z kompem pod pachą
wróciłam bardzo późno do domu. Tej nocy zadzwonił telefon. Nie było żadnego
jutra.
Pogrzebu w zasadzie nie pamiętam. Było mi zimno. Kilka
tygodni później, gdy kładłam się spać chciałam nadal umrzeć. I myślałam, że tak się faktycznie stanie. Że nie
dam rady wytrzymać tego cholernego bólu. Chciałam na siłę znaleźć jakiś sens
tego co się stało. Nie potrafiłam.Wiele lat minęło zanim sobie
wybaczyłam, ale nadal czuję ogromny wstyd. Dzisiaj jestem silniejsza, bo
wszystkie złe rzeczy, które mi się przytrafiają wydają się bzdurą w zestawieniu
z tamtym wtorkiem. To pomaga żyć. Wkrótce okaże się nawet, że jeszcze będzie dla kogo.
Ostatnio znowu o tym myślałam... Że śmierć jest cholernie kreatywna. Potrafi zaskakiwać. Jest
bezczelna i robi co chce. Słyszysz coś tam o niej jakby z oddali, ale te
historie zwykle dotyczą innych. Lekceważysz ją więc. I dopiero, gdy przejdzie tuż obok, widzisz
jaki to wielki błąd. Zdobyła mój szacunek,
bo już wiem, że jeśli tylko zechce, to nie pozwoli mi nawet dokończyć śniadania.
Popłakałam się czytając...Nie wiem co napisać, ale zawsze w ciężkich chwilach powtarzam sobie jak mantrę fragment wiersza Szymborskiej:
OdpowiedzUsuń"Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
Jesteś - a więc musisz minąć.
Miniesz - a więc to jest piękne."
:*
OdpowiedzUsuń"Wtorki z Morriem" polecam, w ramach oswajania. Procesu oswajania.
I właśnie sobie zdałam sprawę, że ją lekceważę, bo dotyka innych, a ja nadal żyję i nadal tak po prostu funkcjonuję, bo jej nigdy nie poznałam.
OdpowiedzUsuńok
OdpowiedzUsuń