niedziela, 27 stycznia 2013

wnet przybędzie po kolędzie...co to będzie, co to będzie?

A ten strach...? Skąd on się bierze? Może trema? Czasem pospolita sraczka. Może to podejrzenie, że TE oczy prześwidrują Cię na wylot, wypatrzą Twoje słabości i mikro przestępstwa, a potem zawstydzą brutalnie i publicznie....Odpyta z paciorka? Złapie Cię na ściemie? Kompletnie nie wiesz o co chodzi, ale ten dziwny popłoch pojawia się każdego roku, a oprócz tego wizyta poprzedzona jest zestawem corocznych,  identycznych pytań od sąsiadów najbliższych.

1. A kiedy w tym roku chodzi Ksiądz?
Taaaaa. I tu się kłania punkt 3 dekalogu:) Oczywiście, że nikt z otoczenia tego nie wie. Bo ową informację można uzyskać wyłącznie w osiedlowym kościele, w którym to nikt nie był od 1985 roku. To pytanie jak natręt pojawia się 7 razy dziennie począwszy od 6 stycznia. Niektórzy ambitnie deklarują, że specjalnie własnie w TYM tygodniu pójdą na mszę i właśnie PO TO, aby się dowiedzieć. Echeś! Echeś!:)
Niepewność zwykle rozwiewa chudy chłopiec z podstawówki, który to wali któregoś przypadkowego dnia do Twych drzwi i pyta "Czy przyjmie Pani Księdza?".
O TAK, OCZYWIŚCIE! Ja bym nie przyjęła? Ja przecież zawsze przyjmuję!
Masz szczęście jeżeli Ksiądz nie stoi właśnie tuż za Twoją rynną, czyli jakieś 1,5 metra od drzwi.

2. A masz ten Krzyżyk?
A niby kurde skąd? Skąd mam mieć TEN Krzyżyk? Taki srebrny albo fluorescencyjny, co się go stawia na stół. Pożyczam przecież zawsze od teściowej. I wtedy już mam. Zwykle pożyczony krzyżyk staje się krzyżykiem wędrownym, ponieważ finalnie obiega całe osiedle. Przekazywany jest z rąk do rąk na 3 sekundy przed "wizytą". I dobrze, że jest chociaż taki krzyżyk wędrowny. Bowiem wszyscy mamy dizajnerskie "super" wnętrza i te nasze dizajnerskie wnętrza z białymi meblami w MDF-ie nie przewidują zawieszenia na ścianie jakiegokolwiek widocznego dowodu naszej wiary. Jakoś się nigdy nie komponuje. Jak ktoś już posiada krzyżyk, to jest on na tyle "dizajnerski", że ten biedny Ksiądz nie ma szans zorientować o co kaman.
Zdarzyło się już, że złapał w pomieszczeniu azymut na jedyną nadrukowaną i widoczną ludzką postać, czyli soulową murzynkę na fototapecie i to do niej właśnie pacierz trzasnęliśmy. Hmmmm.

3. A masz wodę święconą?
Ależ oczywiście!!!! Jakby inaczej! Byłam wczoraj przy beczce i wyłowiłam troszkę do słoika. Co za durne pytanie!
Nie mam! Nie mam! Nie mam! Ze źródła w łazience muszę zaczerpnąć. Resztę załatwi wyobraźnia.

4. Ile dajesz?
Od lat uczeni, żeby kaszanki w tej materii jednak nie robić, a może trochę z bojaźni zwykłej przed ewentualną karą w życiu wiecznym,  przywykliśmy uznawać, że jednostką miary w tym temacie jest 50 zł, szczelnie zaklejone w kopertę. Nie ma mniejszych nominałów. Jest 50 zł i jego oczywiście wielokrotność.
Był jednak taki rok, gdy zadzwoniła do mnie sąsiadka z tym pytaniem: ile dajesz? Ja mówię nieco zażenowana, że w tym roku tylko stówa, a ta do mnie że 30 daje. Zamarłam na moment, myśl ma zawirowała niesfornie po czaszce. Ale tego dnia, po 20 latach przebywania w ciemności, uświadomiłam sobie, że w naszej walucie faktycznie występują również inne nominały, np.: dziesiątki. Od tamtego czasu czuję, że mi jakoś na duszy jednak lżej, bo jednak nie mogę usunąć z umysłu jak mucha myśli natrętnej, że od tej mojej darowizny szczodrej obdarowany podatku jednak nie zapłaci...A ja muszę zawsze! No to zdjęłam podatek sama i ładuję w kopertę kwotę netto:)

5. Był już, był? W którą stronę poszedł?
Ja pieprzę! Był i poszedł...chyba w prawo...A jakie to ma znaczenie ja się pytam? No chyba tylko takie, że nie wolno pomylić kierunku wędrówki "wędrownego krzyżyka":)



A teraz kilka porad, wynikających z traumatycznych doświadczeń osób różnych!

1. Wizyta jest ogólnie trudna, ale kluczowy jest jeden moment....gdy Ksiądz zadaje bita!
No i teraz tak. Pomieszczenie (znaczy dom Twój, który zwykle widzi inne sceny). Niezwykła cisza, bo TV odłączone od prądu. W całym pomieszczeniu tylko 3 osoby i paciorek.
Masz fart jak znasz ten zarzucony odgórnie przez Księdza kawałek. Najlepiej, mówiąc owy fragment, wyobrazić sobie coś bardzo przykrego i nie podnosić oczu swych na nikogo, bo jak lookniesz na umartwioną minę własnego męża, który ze złożonymi rączkami stara się nadać powagi sytuacji to umrzesz. Atak zabójczego rechotu gwarantowany! Tego rechotu nie zatrzymasz! Więc dla dobra sytuacji -  patrz w podłogę!

2. Możecie wywalić się też na pytaniu: a ile lat jesteście po ślubie?
Oł szit! Heeeee? Zwykle odpowiedź ma charakter rozbieżny:) 5? 6? 7?
A kto to wie? Wiele lat Proszę Księdza, oj wiele, wiele!
Nawet nie próbujcie odpowiadać na kolejne pytanie...o nazwę parafii, w której braliście ślub. To nazewnictwo jest nie do przyswojenia! Absolutnie! Można wtedy powiedzieć: "W tej przy Tesco" a najlepiej w tym momencie zacznijcie kaszleć, albo jakoś tak....że chorzy jesteście. To jedyna opcja żeby nie odpowiadać i się nie skompromitować totalnie.

3. Przygotuj dziecko!
Powtarzaj z nim odpowiedzi na popularne pytania aż ogarnie i zapamięta. Zdarzyło się bowiem, że dziecko na pytanie: czy znasz jakiś paciorek? Owszem, owszem, dziecko ochoczo odpowiedziało:

Dobranoc - aniołki na noc
Matka Boska przy łóżku
A Anakin w serduszku

Niestety Ksiądz nie znał Anakina. Jakoś z Biblii nie kojarzył:)

4. No i należy przygotować się na specyficzną nomenklaturę, na którą niektórzy reagują paniką i źrenicą rozszerzoną nieco, gdyż niezbyt swobodnie posługują się ową.

Zostańcie w pokoju! - w prostym tłumaczeniu: to pa! i nie drzeć na siebie tu gęby w przyszłości!
Bóg zapłać! - w prostym tłumaczeniu: dzięki za kopertę z pięćdziesiątkami!
Niech Bóg ma Was w swojej opiece! - to należy chyba rozumieć dosłownie! bo niech nas faktycznie lepiej ma!
Pokój temu domowi! -  czyżby Dzień Dobry?



p.s.

Ogłoszenie!
Pani Elżbieto! Mamo Oli Radomskiej. Odpowiadam na zadane pytanie:
Oczywiście, że Ola może mieć wolne w dniu wizyty Księdza;)
Pozdrawiam serdecznie!:)


czwartek, 17 stycznia 2013

pokolenie fankensztajna

Niedziela..jakoś po obiedzie, słyszysz nagle: "Wiesz co? Muszę wyjść...pochodzić kurwa po jakimś lesie. Bo nie wytrzymam tego dłużej! Muszę być sam! Chociaż przez moment!!!!".

Znajome? Łączy nas wszystkich jedno: wszyscy mamy lekko zaczerwienione oczy i kredyt we frankach. Jesteśmy pokoleniem farnkensztajnów, bo prawdopodobnie to franek właśnie wyznaczył nam sposób w jaki przyszło nam żyć.


Gdy mieliśmy po 12 lat po raz pierwszy zobaczyliśmy komputer, nieliczni z nas mieli szansę dowiedzieć co oznacza "good morning", bo starzy mieli na tyle dużo kasy, żeby zapisać nas język. Nikt wtedy jeszcze nie rozumiał po cholerę to!
Gdy startowaliśmy na studia obciachem było studiować wieczorowo. Kierunek: Zarządzanie! Yeah, to było coś!!! Zapieprzaliśmy więc na dzienne jak oszołomy na 10 godzin, 5 dni w tygodniu. Po godzinach korki z licealistami, w weekend 10 godzin za barem, czasem sprzedało się kserówki - wtedy był mega zysk.

Wyprodukowano pierwszą w historii tego wspaniałego kraju falę zajebistych magistrów z wiedzą tak gruntowną, że łeb pękał w szwach. Głównie niestety pierdołami i śmieciowymi informacjami totalnie bez znaczenia w realu. Wszyscy chcieliśmy zarządzać. Poutykano nas po różnych posadkach i jedziesz!
Masz pracę, chcesz mieć rodzinę, dziecko, mieszkanie. Nie ma opcji uciułać na chałupę z pensyjki ...abstrakcja! Szczęśliwie to czas, kiedy pojawia się na wolnym rynku taki produkt jak kredyt. Stać Cię. Hurrra! Jest miłość, mieszkanie, potem dziecko. To dziecko często za rozsądku, bo czas goni...30 lat na karku. Nie na rękę za bardzo, bo ten kredyt..i kariera, no ale cóż... mama prosi, babcia płacze. Jest.

Za czasem zauważasz, że koleżanki pojawiające się z pracy są coraz młodsze. Histerycznie próbujesz nadążyć. Wyglądać 10 lat młodziej, jakoś wtopić się w tłum. One nie wiedzą za wiele, ale są odważne, bezczelne, pewne siebie i znają 4 języki. Czuć oddech na plecach? Tak. Zapierdalasz bez opamiętania. Nie możesz wypaść z obiegu! Za nic! Kto niby spłaci ten kredyt?

Niektórzy to korpohieny, inni założyli własne interesy. Z ambicji a może ze strachu, żeby nie wylecieć na ryj, jak Ci włosy posiwieją. Sprzedawać, sprzedawać, sprzedawać. Wszystko jedno gdzie jesteś. Musisz coś sprzedawać. Słyszysz to w kółko.
Cześć z zapalonych i pełnych początkowego entuzjazmu (łoj jak to fajnie mieć własną firmę!!!), szybko podziękowała za tą przyjemność i usrywanie się tym tworem i wróciła do dawnej pracy. Tyle, że teraz, po paru latach, ich szefami są ludzie, których kiedyś sami przyjmowali do pracy. Praca poniżej oczekiwań? Od zera? Nie szkodzi! Zaburzasz świadomość codziennym drinkiem i jedziesz dalej!



W zasadzie zawsze wieczorem pijesz kilka drinków może kilka lampek wina, bo to rozluźnia. Tak jesteś winopijcą. Nie odwiedzasz znajomych a oni nie odwiedzają Ciebie, bo każda wolna chwila jest na wagę złota. Każdego dnia wyrzucasz sobie jak mało czasu spędzasz z dzieckiem.  Seks w zasadzie nie istnieje. Albo Ty albo On usypiacie tak szybko, że nie ma na to szans a nawet ochoty. Większość Twoich znajomych nie wytrzymuje presji. Oczekiwań, wyrzutów, powtarzalności zdarzeń, niespełnionych marzeń i zmodyfikowanych do granic możliwości planów z przeszłości. Są po rozwodzie, w trakcie lub poddali się .."dla dobra dzieci" i prowadzą firmę "dom" z dokładnie ustalonym podziałem obowiązków: ja zarabiam, ty gotujesz, koniec. Niektórzy szukają odskoczni i zawierają jakieś przypadkowe znajomości, które pozwalają na kilka chwil wypaść z pętli czasu, złapać oddech. Czasem te chwile uświadamiają im brutalnie jak i z kim chcieliby żyć i jak strasznie dalekie jest to od ich prawdziwego, szorstkiego bytu.

Często budzisz się ok. 3.30. Noc jest szczególnie nieprzyjemna. Pełna natręctw i wyolbrzymionych problemów. Jak masz szczęście i dobrą noc to budzisz się ciut przed tym jak zadzwoni ćwierkający budzik w telefonie pod łóżkiem - ten jest Twoją smyczą, chodzisz z nim nawet do kibla i wanny.. Twój mózg jest jak jakaś pieprzona zegarynka. W piątek jeszcze jak Cię mogę, ale niedziela to dramat. Wkurwienie narasta z każdą godziną począwszy od samego rana. Już jutro musisz rano wstać, bo kredyt, bo dziecko, bo wczasy, bo to, bo kurwa sramto. Chcesz nakryć się kołdrą i w pozycji embrionu zastygnąć na kilka godzin. Bez ruchu. Bez telefonu. Bez niczego. 

Z tego pędu i szału wyrywają Cię czasami na kilka chwil strzały w potylicę. Czasem choroba, czasem czyjaś śmierć..Jednym słowem wymuszona stop klatka, czyli chwila świadomego myślenia.

Czasem myślę, że mogłabym zebrać różne znajome mi osoby w jednym pokoju, posadzić na krzesłach ustawionych w zgrabne kółko i powiedzieć:
Cześć, jestem Ewa i od kilku lat czuję, że żyję gówniano. Usłyszałabym pewnie: Witaj Ewa! Jesteśmy z Tobą!

Tak jestem frankensztajnem.
Bywam jednak szczęśliwa.






poniedziałek, 14 stycznia 2013

idzie wiosna czas na łowy!

No dobra, dzisiaj trochę o szopingu. Nie o TYCH łowach:), choć pewnie byłoby bardziej interesująco..;) Dawno nic nie pisałyśmy o zakupach a w końcu baby jesteśmy. No tak, czy nie?

WSZYSTKIM PANOM TERAZ DZIĘKUJEMY!!!  chyba, że macie ochotę przysnąć z lekka w poniedziałek.

Niestety ze sklepów z butkami nadchodzą ciut gówniane wieści. Otóż skończyły się dla nas - Moje Drogie Lejdis - dobre czasy....

Jako posiadaczka 163 cm wzwyż (z czego nogi nie stanowią niestety dominującej części mego body) ratuję swój honor lataniem w butach, których obcas mieści się w przedziale 7-10 cm. Staram się raczej stelaży owych nie zdejmować (w żadnej sytuacji!!!), gotowa nawet jestem sobie te buty taśmą dwustronną do pięt przymocować, tak na wszelki wypadek, gdyby komuś przyszło do głowy je ze stóp mych strącić!. No chyba, że idę na sanki....Chociaż ostatnio, szurając po lodzie za młodocianym, pędzącym przede mną stworem z okrzykiem "mamo, mamo - dawaj, dawaj!", pomyślałam sobie, że taki obcas wbity w lód, mógłby moją przyczepność jednak znacznie poprawić i wizerunek w oczach młodocianych podbudować. No, ale jednak czasem wypada udowodnić, że jeszcze pamiętasz co to trampki, choć Twoja data urodzenia być może na to już nie wskazuje...

Sytuacja jest zatem taka. Ostatni okres modowy pozwalał nam podążać w buciku z czubem zaaokraglomym. Dzięki temu zabiegowi mogłyśmy uniknąć martwicy palców po 8 godzinach pedałowania na szczudłach. Ale nie tej wiosny. W tym roku czeka nas wielki powrót czubastego buta, który to skutecznie w połączeniu z wysokim obcasem powoduje zatrzymanie krążenia w stopie. Uczucie to musiało być wyjątkowe, bo nadal pamiętam ten ból z czasów kiedy to czubaste buciory królowały na ulicach.

Mój strach przed amputacją stóp nie jest jednak wystarczająco wielki i postanowiłam mimo wszystko przygotować się należycie do wiosny. Zdruzgotana nieco informacją o zmianie "tryndów" i po krótkim przeglądzie zasobów własnych, potwierdziłam (to co i tak wiedziałam), że butów z czubem u mnie brak.
I ta informacja jeszcze bardziej poraniła moją duszę. Tym razem wyobraziłam sobie kłujący ból w okolicach klatki piersiowej przy kasie w sklepie na "V", brzmiącej jak nazwa miasta, w którym to gondole posuwają po śmierdzących kanałach:). Urodził się we mnie bunt! Sprzeciw. Opór, którego mocy nie są w stanie opisać ludzkie słowa! Nie zapłacę 5 stów za amputację palucha u stopy! oł noł!

Obejrzałam dokładnie w sklepie na "V" najmodniejszą wersję buta na wiosnę (model wiosna 2013 = bolesna klasyka) i ruszyłam na łowy w poszukiwaniu buta-siostry, ale dla uboższych, oszczędnych lub bardziej sknerowatych.
W efekcie owych poszukiwań MUSIAŁAM pogodzić się z ZARĄ, chociaż ostatnio pozwoliłam sobie na kilka splunięć jadem w jej kierunku. SĄ! 



Zasadniczo nie lubię butów z ZARY, ale dla Was kochanieńkie moje baby zainwestowałam i przetestowałam to cudo na stopie swej i (o dziwo!)....nadal mam obie stopy:). Maratonu w tym nie przebiegnę (i tak nie planowałam w nim wystartować:)), ale 119,00 pln robi wrażenie!:). 
A ponieważ produkt ów zamówiłam w sklepie on-line, zadzwonił do mnie kurier i powiedział: Pani Ewo, mam dla Pani jakąś przesyłkę z Madrytu, czy jest Pani w domu? 
Ależ fuck! Przesyłka z Madrytu! Do zwykłego Wronowa! Bożesztymój! Ależ hurrra!!!! Je, je, je!
I jeszcze jedna ważna zaleta...Jak się rozpadną po tej wiośnie to płakać nie będę - kosztowały tyle co sześciopak wina z Lidla - więc luz!:)


p.s. wiem, że jeszcze leży śnieg.. Ale zobaczycie, ten dziad stopnieje absolutnie znienacka! Nie dajcie się zaskoczyć!!;)


piątek, 4 stycznia 2013

Szczęśliwego Nowego Życia!:)

Lubie Święta. Bardzo. Mam jednak takie poczucie, że im dalej w las tym bardziej mnie one ubawiają niż nastrajają...jakoś szczególnie. Ale z pewnością jest to czas podsumowań i przemyśleń, co spieprzyliśmy i co w związku z tym wypada lub nawet trzeba naprawić w kolejnym roku. Co zacząć? Co zakończyć?

Każdy rok to kolejne przemyślenia i postanowienia, które śmiało możesz nazwać cyklicznymi, bo są identyczne jak te 10 lat temu. Nigdy niezrealizowane do końca, bo w okolicy marca opuszcza Cię już pieprzona moc realizacyjna. Ale zawsze jest też jakieś zupełnie nowe postanowienie. Zwykle skrajne, wynikające z wkurwu na siebie i głupotę własną. 

A skąd ten wkurwik poświąteczny?

W tym świątecznym mega czasie, w poczuciu misji, zawalczysz jak potrzaskana o świeży chleb w tłumie marketowych wariatów, zrobisz tonę żarcia, dwa miesiące wcześniej przygotujesz listę prezentów i ściągniesz je choćby z piekła samego (Mikołaj przecież nie jest jakimś debilem, żeby pumeksy rozdawać!!). Wyrwiesz na rynku mega choinkę "co z niej igły nie lecą" i wyprodukujesz własnoręcznie pierniki na nią, bo to przecież czad! Później padniesz na krzesełko, podniesiesz słuchawkę telefonu i złożysz osobiste życzenia ważnym dla Ciebie osobom (bez seryjnych sms-ów!!!). Niestety niektórzy nie poznają kim jesteś:), ale się nie poddajesz..dzwonisz dalej! Wspominasz, życzysz, pamiętasz imiona ich dzieci, kotów oraz psów, kanarków i innych takich...

Zrobisz stół, że fotę masz ochotę trzasnąć (wcześniej latałaś 3 godziny po IKEI w poszukiwaniu inspiracji).   Włożysz na ten wieczór z Mikołajem mega kieckę, buty na obcasie 10 cm (waląc dzięki temu czołem w szafkę nad zlewem jakieś 100 razy na godzinę - w kapciach się mieścisz, w obcasie już nie) i przyjmiesz gości.
Uwaga! RODZINA nadchodzi!!!
Część z nich już po 3 godzinach zorientuje się, że właśnie dziś masz imieniny...ooooo! YEAH! Niby nie nowość, bo Ewa masz na imię od urodzenia jakby...ale ok, grzybowa i pierogi potrafią odebrać rozum i pamięć nawet najbardziej pamiętliwym. Usłyszysz, że ładny ten stół, ale dużo gałęzi strasznie i zupełnie nie ma gdzie tych śledzi postawić. Aaaa!!! I te świece! Po cholerę tyle tych świec? Trzeba zdjąć, bo jeszcze się coś zapali albo ktoś się (nie daj Boże!!!) poparzy!!!
Później zjesz 2 kg szlamowatej ryby (bo teściowa robiła i zabije Cię wzrokiem jak nie zjesz)  i 3 kg klusek z makiem rozpaczliwie wierząc, że dzięki temu jednak pieniądze przykleją się do Ciebie a nie 2 dodatkowe kilogramy do dupska. Siorpniesz kompotu ze śliweczki, chociaż zapach ten zawsze wywoływał u Ciebie odruch zwany powszechnie wymiotnym.
Jesteś dzisiaj jakby taka...dystyngowana...Uśmiechasz się przepięknie do ciotek, wujków, babć i takich tam różnych...czując zmęczenie i ból wynikający z konieczności dostosowania się. Przecież dzisiaj MUSI być miło. Tradycja!:) Trochę ciupie Cię w głowie i masz ochotę na duuużo wina, ale to Wigilia przecież! Uspokój się! Usta tylko mocz w kielichu!

Przejrzysz później co przyniósł Mikołaj. OOO! Karty podarunkowe za 50 i 100 zł do 20 sklepów różnych marek, bo co Ci niby innego kupić. Przecież wszystko masz! Nie ma co wymyślać! Tylko nieliczni się odważyli...zaryzykowali i bach! Kupili! I chwała im za to! Znaczy, że zarejestrowali przez ostatni rok cokolwiek na Twój temat.
W poczuciu winy, że na Pasterkę raczej nie pójdziesz i dziecku odpowiednich wartości nie przekażesz, no i że masz prawdopodobnie jednak 2 kg do przodu..co robisz?
Skończysz łiskacza z własnym ojcem..ON też na szczęście lubi:)...nawet w Wigilię! Ma na imię Adam, ale o tym też nikt nie pamiętał...heheheh
Sytuację uratuje grono znajomych, którzy zameldują się u Ciebie zaraz po tym jak odjedzie ostatnia taksóweczka z RODZINĄ! Ci wiedzą jak się nazywasz! Oj tak!;)

Co czujesz?
Na ten i kolejne lata.
Za stara już jesteś, żeby udawać cokolwiek i kogokolwiek. Żeby pić śmierdzący kompot. Żeby wpadać w schematy, które nie są wcale Twoje tylko... czyjeś. Wystarczy już! Szkoda czasu, bo ten niestety bezlitośnie zapierdala!
Oczyszczenie dokonane...a postanowienia zmodyfikowane:

1. Zamiast schudnąć - nie przytyć!
2. Zamiast mówić ciągle "dla", powiedzieć czasem "ja"
3. Zamiast być osobą - być sobą! 



Teraz przepraszam wszystkich, których zaniedbałam w tym roku, roztrząsając się nad sprawami  dotyczącymi osób, które kiedyś wydawały się bliskie. 
Dziękuję tym, od których nadal się uczę pokory i tym którzy poświęcili mi szczerze w tym roku choćby kilka minut swojego żywota..

No i jeszcze jedno publiczne postanowienie (te publiczne trudniej potem olać:)):
nie poddawaj się Ewka never! i żyj po swojemu!

Tego i Wam życzę, dziękując jednocześnie za pierwszy rok, który z Nami - Wronkami spędziliście:) 
Cały rok lejcie szampana, zajadajcie truskawy i co tam jeszcze lubicie a potem już tylko.....raphacholina:)


p.s. i jak masz mi podarować w przyszłym roku kartę do Reserved lub gdziekolwiek indziej, to wsadź sobie ją lepiej do dupy, bo to żałosne i tyle!
dziękuję za uwagę!


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...