poniedziałek, 25 czerwca 2012

7-dniowy wkurw tosterowy...

...Bo prawdziwe życie składa się z drobiazgów - krótkich momentów cudownych chwil i przykrych incydentów...

Dzisiaj zajmę się zupełnie przyziemną "sprawą tostera".

Zwykle zaczyna się tak: ZJESZ TOSTA? BO ROBIĘ....
To pytanie, chociaż z pozoru miłe i świadczące o dość dużej uprzejmości pytającego, potrafi rozstroić psychicznie najsilniejszą jednostkę nawet na kilka godzin, gdyż jest początkiem koszmarku, który właśnie się rozpoczyna.

Toster zwany również opiekaczem. Takie gówno co skleja tosty z serem i szynką. Najbardziej wnerwiające urządzenie w domu. Wyciągnięte raz "do akcji" potrafi zawalać blat w kuchni przez 2 tygodnie. Jest dość duże, totalnie nieforemne, cholernie trudne i niewygodne do umycia.
Smrodzi to, syczy jak zwierz jakiś i produkuje mega kaloryczną przekąseczkę a potem STOI. I gdy tak sobie bezczelnie stoi i cuchnie, pada z otoczenia nawet miłe pytanie o charakterze cykliczno-upierdliwym, zwykle zadane głosem niewiasty:

Czy mógłbyś umyć i schować toster, bo tosty zjadłeś już bardzo dawno temu? 
I tu za każdym razem następuje ten sam zestaw odpowiedzi ułożonych w chronologiczny, niczym niezaburzony ciąg:

Dzień pierwszy
- Nie mogę, bo jest jeszcze gorący.
Dzień drugi
- Nie mogę, bo musi się odmoczyć.
Dzień trzeci
(toster już lekko pośmierduje)
- Nie mogę, bo się jeszcze dobrze nie odmoczył.

Myślisz sobie: Dobra umyję to kurestwo, bo mi tu przeszkadza. Jednak nagle pojawia się w Tobie silne uczucie, że nienawidzisz tego cholernego tostera, że jest to śmierduch z oskrobanym teflonem, wypełniony aktualnie brudną wodą i wcale nie chcesz go myć ani nawet dotykać. Jak jakiś wrzód bolesny narasta w Tobie sprzeciw absolutny. Nie! Nie! i jeszcze raz : Nieeeeeeeeeeeeeeee!

Dzień czwarty
(toster już bardzo śmierdzi, dookoła zaczynają krążyć różne upierdliwe FLY-e, którym ten mega aromat jakby pasuje, bo stworzone zostały po to, aby takie smrody nawet z dużej odległości odnaleźć)
Tak, tak wiem za chwilę go umyję... 

Tego dnia następuje przełom - toster zwykle zmienia komorę zlewu z lewej na prawą lub odwrotnie - w zależności od tego, gdzie aktualnie się jakakolwiek wolna przestrzeń znajduje. W magiczny sposób wymieniona zostaje też woda w tosterze (woda = odmocznik syfu) na mniej śmierdzącą...taką świeżą zupełnie. Jakby to jakieś cholerne kwiaty w wazonie były!!!! 


Dzień piąty
- Dobra, zaraz umyję i schowam!
Dzień szósty
- No przestań! Kiedy miałem to zrobić? W nocy?
Dzień siódmy
 - No co Ty? To ja go nie umyłem? Serio?Myślałem, że umyłem i tylko tam stoi, bo się suszy..

Tego dnia starasz się złapać jakąś relaksującą pozycję joginki... Nie wiem, noga na głowę, kocie jakieś wyprężenie a może stanie na głowie przy ścianie. Tak dla własnego dobra. Pomantrować może trzeba trochę? Nikt dokładnie nie wie ile trzeba odsiedzieć za morderstwo z użyciem kuchennego narzędzia ostrego, więc lepiej nie ryzykować. Zatem... Wypijasz coś na rozluźnienie, pomrukujesz sobie ulubiony kawałeczek, zjadasz wszystkie dostępne w lodówce lody, kiełbasę, ser żółty, jaja, baton, jogurt kremowy, mielonkę z puszki, bitą śmietanę w sprayu i już jesteś jakby (kurwa!) ciut spokojniejsza..
Ważne jest jedno: nie odzywaj się kobieto nic, bo Ci wyjedzie samiec, że trujesz dupę i jesteś zrzęda upierdliwa i stara! A to przeważy szalę na rzecz morderstwa w afekcie.
Milcz zatem bez względu na otaczający Cię smród i stado much! Przecież te muchy to takie przyjaciółki, pupilki, maskoteczki jakby, domownicy, milusińscy...chcą się wyłącznie troszkę do smrodu przytulić. Czy to źle?

Następnego dnia rano następuje Dzień Święty! Nowy i piękny dzień, budzący Cię o brzasku, w którym to dniu nie obejrzysz już i nie poczujesz (!) przy porannej kawie - śmierdzącego, oblepionego przypalonym serem i starą szynką tostera! Zniknął, wsysnął się, zdematerializował jakby!
Radości końca nie ma.

Mijają dwa dni.
Z kuchni pada znajome pytanie:
ZJESZ TOSTA? BO ROBIĘ....


NIEEEEEEEEEEEEEEEEEEE! AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA....!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Pieprzona faken pętla czasu!!!!?

ewa

piątek, 22 czerwca 2012

jednodniowy fakap przejściowy

Jest jak trzydniówka u dzieci - pojawia się dość nagle, jest krótka ale z bardzo intensywnym przebiegiem i nic nie możesz z tym zrobić tylko jakoś przeżyć... Jak rozpoznać jednodniową ostrą formę deprechy klasycznej?

1. Już rano nie możesz się obudzić... nic, zero, za cholerę nie możesz wstać i kropka. Przestawiasz 15 razy budzik w półśnie eliminując kolejne czynności poranne, gdyż aktualnie wydają Ci się totalnie zbędne i twój mózg jest aktualnie bardzo kreatywny w tym zakresie: przecież nie musisz umyć włosów - kitki są w modzie, względnie możesz sobie zawsze na głowie jakąś "korbę" wywiązać, poranny prysznic - eeeeee nikt jeszcze z brudu nie umarł przynajmniej ja nie znam... śniadanie zostało wyeliminowane już w pierwszej kolejności - "nikt się jeszcze z głodu nie zesrał" - przepraszam za wulgaryzmy ale to cytat autorki :), makijaż będzie jakby bardziej oszczędny - naturalny... no i finalnie coś tam w tej szafie jakimś cudem znajdziesz żeby na siebie wrzucić... Jesteś dumna ze swojego procesu myślowego bo jakby nie było możesz SPAĆ dalej!

2. I tak sobie niby śpisz ale jednak nie śpisz i już czujesz takie charakterystyczne smyranie w okolicy pępka, które zaczyna się rozprzestrzeniać gwałtowanie, zaczynasz nerwowo napinać pośladki - na zmianę raz jeden raz drugi... co za cholerne natręctwo... to znak - nadchodzi MR. WKURW... zatem wstajesz... Chodzisz bez celu po domu tak nie do końca wiedząc o co Ci w zasadzie chodzi w tym chodzeniu. I tak chodząc dochodzisz do wniosku, że jednak nigdzie dzisiaj nie dojdziesz i że jednak położysz się pod kocem... Koc jest absolutnie niezbędnym atrybutem deprechy bez względu na temperaturę na zewnątrz czy wewnątrz.

3. Leżysz sobie pod tym KOCEM jak warzywo czasami wzdychasz i pochlipujesz cicho... początkowo produkujesz wyłącznie jedną myśl: mam wszystko w dupie! Następnie niestety pojawiają się w głowie inne super odkrywcze myśli... i oprócz tego że masz wszystko gdzieś dobiega do Ciebie że: jesteś gruba hmmm nawet bardzo gruba, wiecznie głodna - poważnie rozważasz posiadanie w sobie robala, który za ciebie połyka te wszystkie produkty łyk łyk łyk hmmm jednak nie... jednostki z robalami nie są grube - fuck!,  dużo lodów, jesteś nieszczęśliwa i zmęczona, lody, wszystko cię boli, nie masz siły, lody, pewnie jesteś chora - tak raczej jesteś znacznie chorsza, względnie przejechał po Tobie czołg - jak mu tam było... a Rudy - może być Rudy - nie może być inaczej, nadal lody, tak właśnie będziesz sobie leżeć i kropka i to jest cudownie zajebista koncepcja, a w zasadzie to nikt Cię nie lubi, lody, a już na pewno nikt Cię nie kocha, jesteś taka samotna i beznadziejna a przede wszystkim to masz wszystko w dupie no i zdecydowanie lody faken.

4. Jak to faken nie ma LODÓW - masakra jakaś! Lody podobnie jak koc są absolutnie niezbędne w przebiegu deprechy. Jak możesz nie mieć w domu lodów! Dżizus! Jesteś jednak bardziej beznadziejna. Postanawiasz zatem zjeść cokolwiek przecież i tak jesteś gruba a nawet bardzo gruba zatem już po 3 godzinach zjadłaś: 2 kanapki z masłem i solą, 2 cukierki, 4 ogórki kiszone, pół tabliczki czekolady, rzodkiewkę a i na obiad frytki z piekarnika z ketchupem. Kuchnia Fusion jest tym co aktualnie kochasz - przegryzanie czekolady rzodkiewką jest nawet zabawne - lekko szczypie w język. WoW tak to jednak możliwe - zjadłaś to wszystko... i sama już nie wiesz na co masz jeszcze ochotę... ale generalnie możesz aktualnie zjeść małą krowę... albo i dwie zwłaszcza leżąc pod kocem i oglądając tv.

5. W tv leci cokolwiek... telezakupy mango są aktualnie dla Ciebie mega pasjonujące zwłaszcza taki mały odkurzaczyk na parę hmmm robi cuda... hmmm chyba koniecznie potrzebuję taki odkurzaczyk... w ostrym dyżurze vol. 5 jakiemuś pacjentowi podają pawulon - ja też poproszę... chcę sobie w końcu spokojnie umrzeć, o! pas z elektrowstrząsami do produkcji mięśni brzucha niesie Twoją wyobraźnie... wymieniasz to za odkurzaczyk. Oglądasz film mega babski shit, który widziałaś już 150 razy no i co z tego 151 raz też jest cudowny i możesz podpowiadać aktorom dialogi... i tak lepsze to niż muzyka, aktualnie dowolna płyta jaka wpadnie Ci w ręce tylko pogłębi Twój stan bo nawet ko ko ko ko euro spoko interpretujesz jako wjazd na Ciebie, że niby kurą jesteś czy coś w tym stylu... więc lepiej nie ryzykować i tak dostatecznie wszystko Cię dookoła denerwuje...

6. WKURW na wszystko jest wpisany w deprechę bankowo. Telefony są dozwolone tylko od koleżanek gdyż tylko one mogą Cię zrozumieć... a i absolutnie żadnych niezapowiedzianych wizyt... pukanie do drzwi jest czymś co może na poważnie Cię zdenerwować... w końcu jest godzina 14.00 Ty chodzisz nadal w pidżamie - czy raczej czymś raczej bliżej niedookreślonym co ledwo zakrywa ci tyłek, nie kąpałaś się przecież gdyż leżałaś pod kocem, włosy dawno kiedyś przypominały fryzurę więc aktualnie masz na głowie studium przypadku "odleżyny wszelakie", do tego masz na sobie bardzo naturalny makijaż hmmm zabójczo naturalny... zatem każdy kto odważy się zapukać musi mieć naprawdę MEGA JAJA.

Nadal puka - ojacieszpierdziele człowieku obyś jednak był z żelaza... PANIKA! jedyne co przychodzi Ci aktualnie do głowy to zawinąć się w koc (a mówiłam że jest niezbędny) i założyć okulary przeciwsłoneczne - jedne na oczy, drugie na włosy co by przybrały jakąś mniej odrażającą formę... chyba do nędzy możesz mieć światłowstręt w swoim własnym domu... i tak oto otwierasz te cholerne drzwi... I co tak stoi i patrzy z wytrzeszczem... kobiety w kocu ze światłowstrętem nie widział... no na boga!!! Po dłuższej chwili... otwiera usta... postanawia coś jednak powiedzieć ooooooo!!! desperat jeden...

DESPERAT: "czy wszystko w porządku?".

No zaprawdę powiadam Wam samobójca...

JA: "nic nie jest w porządku... ja tu procesuję temat depresji ze światłowstrętem... zatem do brzegu, o co chodzi?"

Cisza... zapewne myśli po jakiego lekarza zadzwonić w pierwszej kolejności - ortopedę, gdyż jakby patrzy na moje kolana, psychiatrę - tak wynika z ogólnego looku czy też może warto sięgnąć po jakiś rodzaj medycyny niekonwencjonalnej... egzorcysta???



Po takiej wizycie mogą Cię uratować tylko BRATNIE DUSZE :) i to jest zajebista rzecz w odbywaniu stażu w depresji jednodniowej. Jedna przyjaciółka jedzie do Ciebie z lodami i trampkami - czerwonymi, vintage co je sama dla Ciebie kupiła WoW- a jak wiadomo buty są lekarstwem na wszystko, druga pisze do Ciebie wierszyki :) i musisz się uśmiechnąć bo to strasznie fajne wierszyki są, dostajesz do skrzynki na listy czekoladę z dopiskiem "oby poszło w cycki", gadasz jednocześnie z 5 osobami przez wszelakie dostępne media, właśnie zostałaś zaproszona na kawkę, na wieczorek przy cytrynóweczce z plotami, na wspólny wypad weekendowy do spa bo jakieś duże zniżki i są na 2 osoby :) :) :) no i na weekendową imprezkę z przytupem i innymi nielegalnymi poprawiaczami nastroju :).

Już Ci LEPIEJ... zaczynają pojawiać się pierwsze objawy wychodzenia z deprechy: ogarniasz otoczenie wokół siebie - resztki jedzenia, papierki, okruszki i inne umilacze, idziesz pod prysznic - im dłużej on trwa tym lepsze rokowania, fryzura i makijaż to już next level dający sporą nadzieję na happy end, ale kropką nad i jest tekst, który wypada Ci niespodziewanie z ust: "dżizus krajst!!! aaaaaaa!!! czemu ja to wszystko zjadłam - dieta szybko jakaś dieta od jutra :)"


A na koniec spis krótkich porad dla przypadkowych użytkowników zewnętrznych kobiety z deprechą:
1. Zdecydowanie należy szybko dowieźć lody - ze 3 smaki w galonach i przytulić bez słowa - bez słowa powtarzam!
2. Nie pocieszaj - wszystko będzie dobrze, nie jesteś gruba, do jutra Ci przejdzie - to naraża Cię na utratę zdrowia zdecydowanie... 
3. Nie mów żadnych komplementów - nic nie dają a tylko podsycają Mr. Wkurw - żadne jesteś boska, piękna, masz super cycki i fajną fryzurę... tylko przedłużasz stan kliniczny...
4. Żadnych prób wjazdów na ambicję - jak np. daj spokój, przestań, ogarnij się... sam się ogarnij na boga!!!

Wychodzi na to, że należy chorą zostawić spokojnie w samodzielnej agonii... samo przejdzie... jak trzydniówka u dzieci :)

kasia




ps. a tak wygląda "korba na głowie" gdyby ktoś nie wiedział :)




photo: lejdis.pl

wtorek, 19 czerwca 2012

endless summer!!!

No tak i po nas.. Miało być tak pięknie a wyszło jak zwykle. Tak sobie pomyślałam na początku... jak wszyscy. I jadę sobie po tym super szalonym meczu z "krecikiem" trasą - nówką sztuką - A2 i widzę nasze chorągiewki w rowach. Dużo biało-czerwonych, małych, papierowych chorągiewek. Tak, tak..tych samych, które jeszcze chwilę temu wtykaliśmy sobie dosłownie wszędzie. To, że do tyłka nikt sobie nie wsadził to dziw prawdziwy, bo i tam przecież też jest dziurka.. I wiecie co? Myślę sobie, że to durne na maxa. Fakt, wyszło słabo. Ale jakoś czuję sympatię do tych chłopaków z drużyny. I chociaż wielkim fanem piłki nożnej nie jestem, co by nie powiedzieć, dawno nikt nie dostarczył mi tylu emocji i wzruszeń. Wpadłam też któregoś dnia na chwilę do tej "sławnej" warszawskiej strefy kibica. Spodziewałam się czegoś żałosnego a tu szok. Czułam się... dobrze. Żadnego wstydu, żadnej katastrofy... było, miło, ładnie, nowocześnie, europejsko! I poczułam się nawet chyba dumna.

Tak sobie teraz myślę. Cieszmy się z tego co było. Z emocji, które były, ze wzruszeń, z czasu spędzonego razem z przyjaciółmi z rozdartą gębą, z wypitych browarów i z tego, że nie ma wioski organizacyjnej (a przecież miała być!)
Zamierzam kibicować tym, co walczą dalej. I w imieniu swoim oraz Wrony Drugiej dziękuję Wam chłopaki, bo wierzę, że zrobiliście wszystko co mogliście!

Poza tym... jak tu Was nie kochać:) No pytam się jak?
Się nie da :)







I nucimy together: ko ko ko ko Polska spoko...czwarte miejsce też wysoko;)

ewa




poniedziałek, 18 czerwca 2012

kobieta ninja z brakiem atencji

Miałam nie pisać o tym ale... dzisiejszy poniedziałek gdzieś w okolicy godziny 16.00 natchnął mnie jednak znamiennie i czuję, że muszę się gdzieś wygadać bo eksploduję... ale tak na serio, czuję że zbiera się we mnie mega chmura gradowa z tsunami połączona, czy też innymi złowrogimi zjawiskami pogodowymi...

Zatem jakby ktoś, kiedyś, zupełnie faken przypadkiem cierpiał na brak atencji ze strony otoczenia zewnętrznego i potrzebował tak zupełnie nieoczekiwanie i nagle zwrócić na siebie 100% uwagi wszystkich... kiedykolwiek, gdziekolwiek jest, z kimkolwiek jest, to ja mam świetny patent i uwaga DZIAŁA! Sprawdziłam 2 poniedziałki o 16.00 pod rząd - tydzień po tygodniu - jakieś fatum lub coś... lub też na przykład w poniedziałki o 16.00 moje ego domaga się atencji zwyczajnie.

Sposób jest tym bardziej interesujący, że praktycznie nie wymaga żadnego wysiłku... no może trochę, ale cóż znaczy taki drobny wysiłek w obliczu tak skupionej uwagi i troski!!!

Ale do brzegu... Podzielę się tą tajemną wiedzą: proponuję na dobry początek założyć na siebie dość krótką, mocno zwiewną sukieneczkę, do tego fantazyjnie zaplątać szal, żeby było jeszcze bardziej interesująco, na nogi oczywiście buciki na obcasie - wysokość obcasa ma bezpośrednie przełożenie na spektakularność wydarzenia, co w prostej linii przekłada się na ilość atencji jaką otrzymasz w zamian za show... niezbędna jest też torebka a najlepiej kilka, koniecznie niezapięta z dużą ilością różnych przydatnych, często intymnych rzeczy w środku. Następnie należy wybrać odpowiednią porę - mnie przeznaczenie określiło na poniedziałek o 16.00 i oczywiście w drugiej kolejności nie bez znaczenia jest miejsce tego show jakie zostało Ci zapisane w gwiazdach. W poprzedni poniedziałek fatum wybrało dla mnie stację benzynową - taką najbardziej ulubioną, uczęszczaną i popularną markę. Wyczekało na moment kiedy to 90% dystrybutorów będzie zajętych i postanowiło mnie BARDZO spektakularnie, centralnie na środku obszaru stacji powalić na kolana... w sensie wywalić... przewrócić... upaść... żeby nie używać tu wulgaryzmów...


Absolutnie macie zapewnioną pełną atencję wszystkich użytkowników tego zajścia... zwłaszcza jeśli: Twoja zwiewna sukieneczka zachowuje się jak na zwiewną sukieneczkę przystało, szal żyje sobie swoim dość swobodnym życiem, z torebki ruchem niczym niezaburzonym toczą się po kostce różne ciekawe przedmioty, Twoje buciki również postanawiają poczuć się jak w bajce o kopciuszku... z obu kolan twych płynie struga krwi... a Ty masz w głowie tylko jedno - ojacieszpierdziele!!!... i podnosisz się w 3 sekundy niczym ninja, mimo, że nikt z obserwujących (względnie pędzących Ci na pomoc, porzucając swoje tankowane auta) nie daje Ci najmniejszych szans na podniesienie się w tym stuleciu. A jednak żyjesz... WoW :)

Kolana goją się mozolnie... wyglądają co najmniej jak u 4 letniej dziewczynki z zaburzeniami błędnika... nic to... chodzisz ledwo bo ledwo w płaskich japoneczkach, gdyż Twoja kostka, która postanowiła tego felernego dnia troszkę się zwichnąć, wygląda jakby jej się letko przytyło - mówiąc tak obrazowo... do tego obligatoryjnie długie spodnie, gdyż zamiast kolan aktualnie posiadasz dwa sino-fioletowe, obłe, upstrzone strupkami (jak na 4 latkę przystało) ciała obce niczym nie przypominające kolan.
 
I to się nawet da przeżyć... 6 dnia nawet postanawiasz założyć buty na obcasie... hmmm troszkę boli, ale dajesz radę... głównie dlatego, że nie da się już dłużej chodzić w japonkach, gdyż wszystkie spodnie jakie posiadasz w szafie zakładają obecność na Twoich nogach szpilek... i ciągnięcie nogawek po ziemi dnia czwartego jest letko wpieprzające...

Nadchodzi dzień 7 - sądny jak mawiają... nadal spodnie, gdyż kolanka niewyjściowe ale jakby ciut lepiej... jest nadzieja, że tego lata jeszcze uda Ci się założyć kieckę... do tego dość wysoki obcas... a co... mniej boli... zatem moszna... Poniedziałek, godzina 16.00... wyjątkowo wcześnie wychodzisz z pracy bo masz tysiąc planów do realizacji... tym razem również szal w nieco innym wydaniu ale jednak, i jeszcze więcej torebek w tym jedna z laptopem... hmmm przecież nic dwa razy się nie zdarza. Otóż zdarza się... tym razem podobnie... padasz na kolana... mocno spektakularnie... z dużym rozrzutem całego stafu który niesiesz ze sobą... komputer cudem przeżył... publiczność nieco inna, ale również mocno zdziwiona i wykazująca dużą atencję... tym razem niestety nie jesteś już ninja gdyż jakby dziury w kolanach się nieco pogłębiają, a i krew jakby chętniej płynie... pozostaje Ci tylko posiedzieć sobie na ziemi, podwinąć nogawki i czekać aż ktoś zatamuje krwotok - w końcu o atencję i troskę Ci chodziło faken!!! 

Chcesz umrzeć - tu i teraz szybko i jakby nieco mniej boleśnie... myślisz sobie hmmmm... czy los aktualnie co poniedziałek postanowił mi przeprocesować temat pt. "żałuj za grzechy"...

I ja się pytam o co tu kaman... czemu kobiety się wywalają... bo... uffff... nie jestem w tym temacie sama... ok. - nie słyszałam jeszcze, żeby któraś co poniedziałek dokonała tego dzieła... ale to może jakiś tam układ gwiazd niekorzystny dla mnie czy coś... ale fakt jest taki, że za każdym razem jak widzę taki show to jego bohaterką jest kobieta... Do niedawna myślałam na przykład, że znam tylko jedną kobietę, która spadła mega atrakcyjnie ze schodów na sam dół - samą siebie - ale otóż nie... okazuje się, że spadanie ze schodów ma opanowane więcej kobiet... Ostatnio jadę samochodem, chodnikiem idzie dziewczyna - fajnie ubrana szpilki i nagle postanawia wykonać skok pantery na sam środek ulicy... dżizus ta to dopiero miała braki atencji.... sama się zatrzymałam, bo czułam, że chyba słabo z nią... ale nie... to też była ninja :). 

I najgorsze jest to, że jakoś my kobiety nie umiemy się wywalić tak gdzieś po cichu, niezauważone... o nie! Zawsze z pełnym cyrkowym zaangażowaniem... pamiętam jak dziś jak to moja przyjaciółka postanowiła wpaść głową do całkiem sporego kosza na śmieci z klapką wahadłową, stojącego na środku open-space'u zajmowanego w 90% przez facetów, rozrzucając przy tym swoje szpileczki na biurka zszokowanych gości... ależ brawa wtedy dostała :). 

ps. jedno jest pewne w następny poniedziałek o 16.00 gdziekolwiek będę przezornie się położę i odczekam chwilkę... 



kasia






 

środa, 13 czerwca 2012

ko ko ko ko euro spoko cz.2

No i co? Wrona musi się w pierś walnąć lub też najlepiej odciąć sobie ten kraczący dziób, bo jakby wczoraj narodowej klęski nie było...I dobrze! Takie zakłady mogę przegrywać:). 
Polak chce to potrafi! Euforia rośnie! Kredki i farby do twarzy się w domu mym rodzinnym kończą, bo BODY PAINTING na zarośniętych twarzach i innych częściach ciała 40-latków bywa mało ekonomiczny. 

Dzisiaj kolejna historia małolata - kibica i kilka nowości ze słownika kibica z przedziału 4-5 lat.

Kuba Warzywniak = Kuba Wawrzyniak
Erło 112 = Euro 2012
Kraina = Ukraina
Kurwa!!! = Gol


Euroanegdota - Maks lat 4

Max przed telewizorem wpatrujący się zgodnie z obowiązującym standardem wielgaśkimi oczami w  TV. Po dłuższej chwili pyta:

Maks: Mamo a kto dzisiaj gra?
Mama: Czechy i Grecja
Maks: A kto wygrywa?
Mama: eeeeeeeee Czechy
Maks: Mamo to ja będę teraz im kibicował: CZACHY! CZACHY!





wronki

wtorek, 12 czerwca 2012

ko ko ko ko euro spoko!

Mało czasu dzieciom tutaj poświęcamy (i chyba to błąd!), ale zainspirowana kilkoma zacnymi i autentycznymi anegdotami wrzucę dziś o dzieciach coś. Podobno dzieci są naszym lustrzanym odbiciem...Nie wiem czy są, ale z pewnością bacznie nas obserwują i naśladują. A oto poniżej naukowe dowody na ten fakt. Kilka anegdot roztrzęsionych mam, które nie wiedzą co począć w sytuacjach zadziwiająco-kłopotliwych:)

Euroanegdota 1 - Kacper lat 5

"Seria: Euro w życiu pięciolatka... 
Niedziela, schaby się tłuką, miła familijna atmosfera panuje, Euro w tle... Mój pięcioletni syn przegląda gazetkę tatusiową o dość bezpiecznym tytule "FUTBOL". Nagle coś go ujęło, zatrzymuje myśl swą i poważnym tonem pyta: Mamo, a czy ja mógłbym Ci też takie piłki namalować? Hmm, powinnam się zgodzić? Do teraz staram się jakoś pozbierać:)"









Euroanegdota 2 - Adam lat 6

"Mój syn na każdym meczu krzyczy: "Polska biało-czerwoni" i "podaj do Małysza". Czy ja Go aby powinnam w czasie Euro do przedszkola puszczać?:))"


Euroanegdota 3 - Kacper nr 2 - lat 5

"Mój syn siedzi z nami na kanapie i ogląda mecz Irlandia-Chorwacja. Kibicuje Chorwatom, bo pierwsi strzelili gola. Sytuacja na boisku nagle się odwraca i trochę zirytowany i bez żadnego skrępowania naszą obecnością powtarza: O kurwa! O kurwa!. Dziady jedne! O kurwa!. Gały nam urosły do rozmiaru pączka, ale staramy się udawać, że niby świat się nie wali i że nie jesteśmy jakby wcale w szoku i że nie wpadamy w panikę WCALE, nie, nie, nie. Ale temat raczej wypada podrążyć i jakoś zareagować. Mój mąż więc nieśmiało pyta: Kacper a co oznacza słowo - "kurwa"? Kacper na to: Tata, ja nie wiem, ale jak się z Kacprem (najlepszy kumpel z ulicy) tak mocno wkurwimy to sobie tak mówimy... No cóż..w zasadzie jasna sprawa:)"


Jedno jest pewne - zaczynam notować euro przypowieści od dziś! I chociaż sama wywiesiłam wczoraj na własnym oknie kuchennym duży napis: HELP!!! na prześcieradle, to im dłużej się temu szaleństwu przyglądam, tym częściej zaczynam myśleć, że to całe Euro ma jednak swój niepowtarzalny komiczny charakter. 

No to do wieczora! Dnia Klęski naszej narodowej:)

ewa







piątek, 1 czerwca 2012

dzień dziecka!


Wszystkim dzieciakom życzymy dzisiaj fajnego dzieciństwa!!!



Niech Wasze mamy pozwalają Wam się umorusać do woli w błocie, piasku i jedzeniu!
Niech pozwalają podkradać słodycze z wysoko zawieszonej szafki!
Niech pozwalają biegać po kałużach nawet, gdy w butach chlupie, że ho ho ho!
Niech nie ubierają Was w kombinezonki z uszkami królika i puszystym ogonkiem na pupie – to obciach…wiemy :)
A jak nie chcecie jeść szpinaku i szczawiowej to nie jedzcie! Czasem faktycznie paskudnie smakują :)

Wszystkiego dobrego dzieciaki kochane!
Ciotki Wrony


photo: swaggedoutkids.tumblr.com
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...