wtorek, 6 listopada 2012

historia pewnej przyjaźni...

Pracuję w agencji reklamowej... wspinam się i wspinam... rekrutuję różnych ludzi... buduję zespół... chcę najlepszych - zawsze!!!. Pojawia się ONA - piękna czarnulka, bezczelna, błyskotliwa, odważna, zadbana, spóźniona jak jasna cholera - szef nie daje Jej żadnych szans ze względu na to spóźnienie... przekonuję Go - Mario! musisz Ją zobaczyć, choć na chwilę... błagam posłuchaj Jej... jest boska! Ja Ją chcę, tu na tym pokładzie, czuję flow... porozumienie jak nigdy! Wykorzystuję wszystko co mogę, aby go przekonać! Po 5 minutach spotkania z Nią... wychodzi bez słowa... ja za nim... i co? i co?... chwila ciszy... On mówi - jest super! chcemy Ją na pokładzie! Alleluja myślę sobie.... Alleluja!

Dni mijają jak lata... łapiemy momentalne porozumienie dusz... razem przenosimy góry... sama nie wiem kto tu kogo uczy, czy inspiruje, czy rozwija... zatracają się wszelkie granice... razem jesteśmy jak tornado... póki co na poziomie pracy... ale coraz częściej gadamy luźno, bardziej prywatnie... choć z lekką nutką dystansu... z obu stron... rokuje...

Ja w ferworze przygotowań do ślubu... mojego ślubu faken! Zawalona pracą po dach... staram się za wszelką cenę uczynić z mojego ślubu mega event... w końcu jestem specjalistką zatem musi być... mega mega... to ważne dla mnie... rodzaj rekompensaty dla partnera, że mnie nie ma 95% czasu w naszym życiu...

Stawiam granice... twarde!... po raz pierwszy... swojemu szefowi, który jest dla mnie mega guru... coś na kształt boga... sobie samej co jest jeszcze trudniejsze... w końcu świat się nie zawali... biorę ślub... jedyny w życiu (hmmmm???) tak wtedy do tego podchodzę (naiwnie? może?)... to mój czas... mój... i nic się nie liczy... to tylko przecież dwa pieprzone tygodnie... dwa! Zaraz wracam! Zaraz wracam! Nic nie może się stać... przygotowałam wszystko bardzo dokładnie i szczegółowo... do ostatniej chwili... na spotkania w sprawie ślubu zawsze spóźniona... zawsze nieprzygotowana... zawsze myślami odległa...

Wyjeżdżam w podróż poślubną... Kreta! Cudownie... Roaming oczywiście włączony... ale przecież... nic się nie może stać... Ewka jest boska, jest super, poradzi sobie i tylko dzięki Niej... mogę teraz poświęcić dwa tygodnie na swoje własne szczęście... 

... dzwonię po tygodniu czy może chwilę później... ochłonęłam... zatęskniłam... intuicja???

Ewa nie odbiera... jak to? jak to? Dzwonie do Kasi... Stoję na balkonie w promieniach zachodzącego słońca z drinkiem z palemką w dłoni... wyluzowana... wypoczęta... oderwana...

Kasia odbiera... Ja szczebiocząc... Cześć Kasiu co tam, jak tam... Ewunia nie odbiera... Ewa nie odbiera... Ewa nie odbiera... Co u Was...
cisza...
cisza...

Kasia milczy jak zaklęta!

Kasiu! Niech Ewunia do mnie zadzwoni... chce z nią porozmawiać...

Kasia zdołała wydusić z siebie tylko jedno zdanie: "Ewa jest dzisiaj nieobecna w pracy... jest na pogrzebie swojej mamy..."

pik pik pik pik... drink opada z rąk... to tylko dwa pieprzone tygodnie, nic nie może się wydarzyć... tylko dwa cholerne tygodnie... dlaczego mnie tam nie ma faken!!!

Później nic nie pamiętam...

... pamiętam dopiero nasze wspólne podróże do Warszawy... ja prowadziłam... nie chciałam Jej nadwyrężać... powoli... powoli... powoli... w  strugach łez (jakie mi teraz płyną) stawałyśmy na nogi...
... z różnych powodów...
... obie...

... jak pokazało życie to nie pierwsza próba jaką zafundowało nam życie...

ps. piszę to tu i teraz bo muszę... po tym co napisała Ewa... może nieskładnie... może nieporadnie... mam to w dupie... czułam, że muszę... i to nie jest komercha, żeby nie było...

ps. nie wiem czemu wywaliło mi ten post dwukrotnie... może blogspot nie przyjmuje ciężkich treści... trudno będziemy się jak co przenosić :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...